Depeche Mode „Live In Berlin”
W stosunku do płyt koncertowych często pojawia się zarzut o wyłącznie komercyjnym celu ich wydawania. Zasadniczo można się z nim zgodzić, z tym że, jako kontrargument, zawsze powiedzieć można, że przecież nikt nikogo nie zmusza do kupowania jakichkolwiek płyt, a już tym bardziej koncertowych.
Z Depeche Mode jest ten podstawowy problem, że przed wieloma laty postawili sobie wysoko poprzeczkę w tej kategorii, wydając jeden z najlepszych w historii muzyki popularnej albumów koncertowych, „101”. Później były jeszcze „Songs of Faith and Devotion Live”, a także wydane na DVD koncerty z Paryża, Mediolanu i Barcelony. Trasy promujące płyty „Playing the Angel” oraz „Sounds of the Universe” doczekały się ponadto dokumentacji w postaci kilkudziesięciu podwójnych płyt koncertowych, które są do dziś do nabycia w sprzedaży internetowej.
Powstaje zatem pytanie o sens wydawania kolejnego albumu koncertowego przez zespół z taki stażem, na którego koncertach publiczność oczekuje głównie największych przebojów. I tu pierwsza niespodzianka. Na 21 utworów zarejestrowanych na koncertach w Berlinie aż 7 pochodzi z „Delta Machine”. Nie jest to dokładnym odzwierciedleniem proporcji z każdego koncertu na trasie, ale wyraźnie zespół chciał na płycie zaprezentować w koncertowej odsłonie nowy materiał. I dobrze, bo ostatni studyjny album ocenić można wyłącznie jako wielki powrót do formy po słabszych płytach wydawanych w okresie jaki nastąpił po „Songs of Faith and Devotion”. Nieco zatem dziwi fakt, że aranżacje nowych utworów wykonywanych na żywo zostały niemal nietknięte.
Zaraz po ukazaniu się „Delta Machine” spodziewać się można było, że koncerty na trasie promującej album otwierać będzie nastrojowy „Welcome To My World”. Niedługo po nim, bo już jako trzeci, słyszymy, z nieznacznie zmienionym wstępem, „Walking In My Shoes”. Na granie wielkich przebojów na początku koncertu pozwolić sobie mogą wyłącznie zespoły o statusie Depeche Mode. Zespoły, których publika zaakceptuje wszystko co zostanie wykonane, które jednocześnie posiadają tak dużo przebojów, że wystarczyłoby ich na trzy pełnowymiarowe koncerty zagrane pod rząd.
W przypadku berlińskich występów uwiecznionych na płycie, w pierwszej części koncertu Depeche Mode zagrali jeszcze „Black Celebration” i „Policy of Truth”. Między nimi pojawił się świetny „Should Be Higher”, a pod pierwszego dysku mamy „Heaven” i mocny „Soothe My Soul”. Atmosfera siada ewidentnie podczas dwóch utworów zaśpiewanych przez Martina Gore’a. Pomijając to, że „The Child Inside” i „But Not Tonight” zagrane obok siebie zwyczajnie nudzą, to nie bardzo rozumiem skąd biorą się zachwyty fanów Depeche Mode nad wokalnymi popisami Gore’a. Dysponuje on barwą głosu, która wręcz irytuje. Najwyraźniej słychać to na jego solowych płytach. Jego wkład kompozytorski i aranżacyjny w muzykę Depeche Mode jest niekwestionowany, ale korzystniej byłoby, gdyby obowiązki wokalisty pozostawił on wyłącznie Gahanowi. No może z wyjątkiem zamieszczonego w połowie drugiej płyty „Shake The Disease”, które wypada bardzo dobrze i zdaje się być wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Druga płyta to już w zdecydowanej większości przegląd największych utworów Depeche Mode. Najlepiej sprawdzają się energetyczne „A Question of Time”, „Personal Jesus” i „Never Let Me Down Again”. Świetnie też, jak zwykle, wypada „Just Can’t Get Enough”, jedyny w zestawie utwór z debiutanckiej płyty, będący największym z niej przebojem. Cały album kończy „Goodbye” z ostatniej płyty, co, podobnie jak w przypadku utworu otwierającego koncert, było do przewidzenia biorąc pod uwagę jego tytuł.
Najnowszy koncertowy album Depeche Mode zawierający materiał wybrany z dwóch występów w berlińskiej O2 Arenie jest pozycją, która zainteresować może w zasadzie wyłącznie fanów zespołu. Płyta ta stanowić będzie z pewnością znakomitą pamiątkę dla tych, którzy widzieli zespół na żywo podczas tegorocznej trasy koncertowej i jednocześnie pocieszenie dla tych, którym na koncert nie udało się dotrzeć. Wśród wykonanych na żywo utworów brak jest większych niespodzianek. Utwory z ostatniej płyty zostały wykonane w sposób wiernie odpowiadający studyjnym oryginałom, natomiast zmiany aranżacyjne pozostałej części repertuaru były na tyle nieznaczne, że w zasadzie można je pominąć. Nawet kontakt zespołu z publicznością ogranicza się do zdawkowych podziękowań, nie licząc oczywiście zachęcania do widowni do wspólnego śpiewania w kilku utworach, co wydaje się specjalnością Dave’a Gahan’a.
Podsumowując jednym zdaniem, przyjemna płyta z oklaskami dla miłośników Depeche Mode.
Ocena: 5/10