The Vaccines „English Graffiti”

Poprzedni album Brytyjczyków ukazał się jesienią 2012 roku. „What Did You Expect from The Vaccines?” był doskonałym dopełnieniem pierwszej płyty. W zasadzie niewiele zmieniło się w muzyce zespołu na tej płycie, jeśli zestawić ją z debiutem. Wciąż mieliśmy do czynienia z niezwykle chwytliwym, melodyjnym, wyspiarskim graniem. Z pewnością pozwoliło to scementować pozycję zespołu na brytyjskiej scenie.

Tym razem przyszedł czas na trzeci album, z którego wydaniem wielu krytyków wiąże swego rodzaju syndrom, objawiający się głównie brakiem weny, twórczym wypaleniem po pierwszych dwóch płytach. Wypowiedzi wokalisty tuż po ukazaniu się poprzedniej płyty o mnogości materiału świadczyły raczej o tym, że z nowym albumem nie powinno być jednak żadnego problemu. Z niecierpliwością zatem można było oczekiwać premiery zapowiedzianej na początek tego roku płyty. Obawy mogło jednak wzbudzać to, jak długo The Vaccines kazali czekać na nowe nagrania. Dwie pierwsze płyty dzielił nieco ponad rok. „English Graffiti” ukazuje się natomiast po dwóch i pół roku oczekiwania, jeśli nie liczyć wydanej w 2013 roku „Melody Calling EP”, zawierającej trzy nowe utwory i remix.

Z tego, że na wspomnianej EP’ce znalazły się utwory, których na nowym albumie nie ma, wnioskować można, że faktycznie kryzys twórczy The Vaccines nie dotknął. Pozostawało zatem pytanie o to, w jakim kierunku muzycznie uda się zespół. Jedną z najbardziej charakterystycznych składowych stylu The Vaccines, obok melodyjności, pozostaje głos Justina Younga. Będący zapowiedzią nowej płyty, otwierający ją, singel „Handsome” wskazywał raczej na utrzymanie obranego wcześniej kursu. Z powodzeniem mógłby zostać zamieszczony na jednym z poprzednich albumów. Od pierwszych chwil rozpoznawalny głos wokalisty i specyficzna melodyka nie pozostawiają cienia wątpliwości, z kim mamy do czynienia. Tym bardziej, niesamowitym zaskoczeniem jest pozostała zawartość płyty.

„Dream Lover”, w przeciwieństwie do „Handsome”, to już nie taneczno-rockowe granie, ale niepokojąca gitara, jednostajny rytm i… zupełnie inny śpiew Younga. Dotychczas znane Vaccines gdzieś zniknęło. Przesłuchanie płyty w całości nie pozostawia wątpliwości, że zespół mocno inspirował się brzmieniami lat 80. Szybko i tanecznie jest jeszcze w „20/20”, natomiast „(Call Afternoon) In Love” to spokojna ballada z grającym chwilami w tle fortepianem i kosmicznymi dźwiękami z czasów, gdy E.L.O. odbywało dźwiękowe podróże w czasie.

Szósty na płycie „Denial” i następujący po nim „Want You So Bad” mogą, zarówno w warstwie wokalnej, jak i muzycznej, kojarzyć się z solową twórczością wokalisty The Stone Roses, Iana Brown’a. Stare Vaccines, choć już nie w takim wydaniu, jak w utworze otwierającym płytę, wraca jeszcze na moment w „Radio Bikini”. Justin Young nie śpiewa tu aż tak wyraźnie ze znaną z pierwszych płyt manierą. Natomiast „Maybe I Could Hold You” i „Give Me a Sing” to już lata osiemdziesiąte bez żadnych odstępstw. Na wypadek, gdyby wśród fanów The Vaccines były osoby, dla których muzyka tego okresu jawi się jako koszmar, czy inna czarna dziura, pominąć można nazwy zespołów, do których odniesienia można by tu znaleźć. Płytę zamyka dwuminutowa dźwiękowa coda w postaci „Undercover”.

Nienawidzących nurtu new romantic należy uspokoić, bo, pomimo łatwo zauważalnych inspiracji, nowa płyta The Vaccines nie traci przymiotu rockowej. Jej współproducenci, Dave Fridmann, odpowiedzialny w przeszłości przede wszystkim za brzmienie The Flaming Lips i Mercury Rev, oraz Cole M.G.N., będący również współautorem kompozycji zarejestrowanych na potrzeby „English Graffiti”, znakomicie dobrali proporcje różnych brzmień. Co ciekawe, ostre momentami gitary wcale nie kłócą się z syntezatorowymi plamami dźwiękowymi rodem z lat 80.

The Vaccines udało się to, czego próbowali wcześniej The Killers i White Lies, które to zespoły na swoich trzecich albumach poszły mocno w stronę podobnego brzmienia, osiągając mizerny efekt na „Big TV” i wręcz kiczowaty na „Day and Age”. The Killers nie podnieśli się po tym do dziś. The Vaccines w trzeciej odsłonie prezentuje kompozycje pełne polotu i energii, wzmocnione dodatkowo autentyzmem wykonania, a osobne słowa uznania należą im się za odważne odejście w bok od wydeptanej wcześniej ścieżki. Nie każdego stać na podjęcie takiego ryzyka.