Duran Duran „Paper Gods” [Warner Bros., 2015]
Zaczynając pisać o muzyce obiecałem sobie, że zanim wypowiem się na temat płyty, będę jej słuchał wielokrotnie. Całe szczęście, że deklarację tę złożyłem wyłącznie przed lustrem, bo mogę jej nie przestrzegać. Mogę także wprowadzić do przyjętej zasady drastyczne zmiany albo rozszerzać w nieskończoność listę wyjątków. Problem w tym, że nie chcę tego robić, ale już teraz widzę, że będę do tego zwyczajnie, raz na jakiś czas, zmuszony, o czym będę jednak informował.
Przyczyną powyższych przemyśleń jest najnowszy album Duran Duran zatytułowany „Paper Gods”. Od poprzedniej płyty studyjnej „All You Need Is Now” minęło już prawie 5 lat. Nadchodząca premiera była dość mocno nagłośniona, zanosiło się więc na spore wydarzenie. Tym bardziej, że w materiałach ujawniających co chwilę nowe szczegóły dotyczące wydawnictwa pojawiało się często nazwisko Marka Ronsona, producenta nie tylko wspomnianego poprzednika „Paper Gods”, ale również ostatniego, znakomitego, albumu Paul’a McCartney’a „New”. Z niemałym zdziwieniem odnotowałem zatem fakt, że Ronson pojawia się w charakterze współkompozytora i współproducenta zaledwie w dwóch utworach (singlowy „Pressure Off” i „Only In Dreams”), a na głównego producenta albumu wyrósł Mr Hudson, obracający się w klimatach pop i R&B.
Produkcja nagrań to wada, która rzuca się w oczy (uszy) już w trakcie pierwszego przesłuchania płyty. W większości utworów nieznośny jest beat właściwy dzisiejszej muzyce tanecznej. Sądzę jednak, że nie stanowiłoby to wielkiego problemu, gdyby te wszystkie zabiegi aranżacyjne nakładały się na naprawdę dobre melodie, którymi najlepsze płyty Duran Duran były wręcz przepełnione. Tymczasem na „Paper Gods” melodii po prostu brak. Siedmiominutowy, otwierający płytę, utwór tytułowy potraktować można jeszcze jako rozbudowane intro, ale w następnym „Last Night in the City” w pełni objawia się dyskotekowy charakter płyty. Gościnnie udziela się w nim kanadyjska wokalistka Kiesza, ale jej głos, zamiast uatrakcyjnić, czyni utwór pospolitym. Ciekawie robi się na moment dopiero w singlowym „Pressure Off”, w którym pulsujący bas i funkująca gitara przygotowują grunt pod naprawdę nośny refren. To w zasadzie jedyny fragment płyty, który swoim stylem i przebojowością mógłby zawalczyć o miejsce na składance największych przebojów Duran Duran.
O wiele łatwiej, niż mocne, wskazać można ewidentnie słabe momenty albumu, jak choćby „You Kill Me With Silence”, nagrany z towarzyszeniem Mr Hudson’a. Utwór po prostu nudzi. W „Face For Today”, nawet jeśli odnaleźć można elementy stylu Duran Duran, to jest to wyłącznie echo.
Wnikliwie studiując opisy poszczególnych utworów w oczy rzuca się nazwisko John’a Frusciante. Były gitarzysta Red Hot Chili Peppers uczestniczył w nagraniu trzech z nich. Jeden, „What Are The Changes”, jest balladą, która jednak do poziomu „Ordinary World”, czy „Come Undone”, niestety nawet na sekundę się nie zbliża. W „Butterfly Girl” natomiast, jego gitarę słychać przez moment, ale jest zbyt szczelnie opakowana pozostałymi dźwiękami, aby można było w pełni się nią zachwycić. Wielka szkoda, że Frusciante, który jak nikt inny potrafi zagrać funkową gitarę na rockowo, nie został wykorzystany w „Preassure Off”.
Muzyka Duran Duran zawsze stanowiła mieszankę różnych stylów, co powodowało, że znajdowała akceptację również wśród rockowej publiczności. Mam wrażenie, że z albumem „Paper Gods” zespół chciał trafić do młodszego, dyskotekowego odbiorcy. I nie byłoby w tym oczywiście nic złego, gdyby w tej kategorii zaproponował produkt wysokiej jakości. Tymczasem, pomijając stylistykę, brak tej płycie iskry, która zapalałaby słuchacza do ponownego jej włączenia.
Po przeczytaniu powyższego tekstu wydało mi się, że być może jestem niesprawiedliwy, ale gdy włączyłem „All You Need Is Now”, odczucie niesprawiedliwości ulotniło się już po pierwszym utworze. Chcąc słuchać „Paper Gods” wielokrotnie, musiałbym się zmuszać, czego jednak czynić nie zamierzam. Płyta wydana została w dwóch wersjach, podstawowej i rozszerzonej, ale ta druga niepotrzebnie jedynie wydłuża męczarnie do ponad siedemdziesięciu minut.