Chris Cornell „Higher Truth” [Universal, 2015]
Kariera Chris’a Cornell’a pełna jest zakrętów. Największe sukcesy artystyczne święcił w pierwszej połowie lat 90. stojąc na czele Soundgarden, zespołu zaliczanego do czołówki wykonawców sceny grunge. Rozpoczęta po rozpadzie zespołu działalność solowa przyniosła początkowo dwa albumy, „Euphoria Morning” i „Carry On”. Wokalista na siłę próbował uwolnić się na nich od skojarzeń z macierzystą formacją, by następnie wpaść na inny, wątpliwy artystycznie, pomysł, jakim było założenie zespołu Audioslave, w którym obok niego stanęli instrumentaliści Rage Against The Machine. Sukces komercyjny tego składu może tłumaczyć, dlaczego nikt nie powiedział Cornell’owi, że jego wokal pasuje do muzyki Rage Against The Machine, jak przysłowiowa pięść do nosa.
Najwyraźniej jednak, po nagraniu trzech albumów i koncercie na Kubie, formuła Audioslave się wyczerpała, co spowodowało podjęcie przez Cornell’a przerwanej twórczości solowej. Tym razem jednak wpadł w ramiona Timbalanda, producenta, który pracował nad niezliczoną ilością albumów wykonawców, wśród których próżno szukać postaci w jakikolwiek sposób związanych z rockiem. Cornell tłumaczył w wywiadach, że chciał podjąć wyzwanie, stworzyć coś nowego, czego wcześniej nie próbował. Tyle, że wolta stylistyczna jaką wykonał była niezwykle ryzykowna. Powinien był sobie zdawać sprawę z tego, że nawet w przypadku nagrania dobrego albumu w nowej stylistyce, nie wybaczą mu tego ani fani, ani krytycy. „Scream” pozostanie już na zawsze płytą, która będzie jedynie zmieniać pozycję na liście najsłabszych albumów nagranych przez rockowych wykonawców.
Niepowodzenie „Scream” Cornell odreagował na trasie koncertowej po Stanach Zjednoczonych, w ramach której grał w niewielkich klubach, prezentując utwory ze wszystkich etapów działalności przy wyłącznym akompaniamencie gitary akustycznej, co dokumentuje wydana w 2011 roku płyta „Songbook”. Kiedy w 2012 roku powrócił Soundgarden, wydawało się, że sam Cornell znowu wyhamuje, tymczasem, po zakończeniu trasy promującej „King Animal”, wokalista wszedł do studia i przygotował premierowy materiał.
Pierwszą czynnością jaką wykonałem po rozpakowaniu drżącą ręką „Higher Truth” było sprawdzenie osoby producenta. Kamień spadł mi z serca, produkcja i miks – Brendan O’Brien. Pozostawała zatem odpowiedź na pytanie o to, w jakim kierunku poszedł Cornell, zważywszy na to, że zagrał na płycie na wszystkich instrumentach, nie licząc gościnnego udziału w dwóch utworach perkusisty sesyjnego Matt’a Chamberlain’a. Singlowy „Nearly Forgot My Broken Heart”, jak to często bywa, mógł wprowadzać słuchacza w błąd i, do pewnego stopnia, wprowadził. Tyle, że po wysłuchaniu całego albumu nie można czuć się oszukanym. Utwór ten stanowi po prostu mocniejszy akcent i ze względu na niezaprzeczalną melodyjność najbardziej może przysłużyć się promocji płyty.
Chris Cornell w wywiadach udzielanych w związku z premierą „Higher Truth” podkreślał, że do jego najważniejszych inspiracji zaliczyć należy Led Zeppelin i The Beatles. Pierwszych wyraźnie słychać w „Dead Wishes”, drugich w psychodelicznym odlocie pod koniec utworu tytułowego. Nie mniej wyraźnym wpływem poszczycić się tu może również Neil Young w swym akustycznym wcieleniu, przywodzi go bowiem na myśl harmonijka w „Worried Moon”.
Co ciekawe, pomimo od razu rozpoznawalnego głosu Chris’a Cornell’a, na płycie nie słychać ani jednej nuty kojarzącej się z Soundgarden, czy Audioslave. Pewne odniesienia do spokojniejszych fragmentów Temple of The Dog usłyszeć można jedynie w „Before We Disappear” i „Murderer of Blue Skies”, ale gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, obok której płyty na półce ustawić „Higher Truth”, to podpowiedź może być tylko jedna, „Into The Wild”, solowy album Eddiego Veddera sprzed kilku lat. Obie płyty łączy niesamowity głos i, w znacznej mierze, klimat. Szkoda, że na przykład w „Let Your Eyes Wander” panowie nie spotkali się ponownie, bo okazja ku temu była wyśmienita.
Chris Cornell spędzi nadchodzącą jesień na trasie po Stanach Zjednoczonych i antypodach. Matt Cameron w listopadzie jedzie do Ameryki Południowej na koncerty z Pearl Jam. Prawdopodobnie dopiero na początku przyszłego roku Soundgarden wróci do tworzenia nowego materiału. Biorąc pod uwagę ile się dzieje, koniec 2016 roku jest realnym terminem ukazania się nowej płyty zespołu, a czas oczekiwania z pewnością umili wszystkim, zdecydowanie zaostrzając apetyty, „Higher Truth”.