The Dead Weather „Dodge And Burn” [Third Man Records, 2015]

Jack White to już dziś, pomimo stosunkowo młodego wieku, ikona rocka. The White Stripes, The Raconteurs, The Dead Weather, kariera solowa. Każdy, kto choć trochę interesuje się muzyką rockową, zna przynajmniej jedną z wymienionych nazw lub nazwisko lidera.

W przypadku muzyków realizujących swoje wizje artystyczne w wielu różnych projektach zawsze pojawia się pytanie o sens zmiany szyldów, bo ile razy udaje się diametralnie zmienić stylistykę? Pytanie to jest aktualne również, a może przede wszystkim, w przypadku Jack’a White’a. Wszystkie wskazane powyżej wcielenia są tak dalece naznaczone jego silną osobowością, że kolejne wydają się być, w mniejszym lub większym stopniu, powodowane bardziej względami towarzystkimi, niż szukaniem nowych kierunków artystycznych. Z muzyką Jack’a White’a jest trochę tak, jak z nieślubnym dzieckiem w małym miasteczku, do którego nikt nie chce się przyznać, ale i tak wszyscy po oczach rozpoznają, kto jest ojcem. The Dead Weather – supergrupa, bo chyba można tak mówić o zespole mającym w składzie Allison Mosshart z The Kills i Dean’a Fertit’ę z Queens of The Stone Age, to ciągle Jack White. Oczywiście, elementem odróżniającym jest głos Allison Mosshart, ale wkład pozostałych członków zespołu w muzykę wydaje się raczej niezauważalny. Niewiele zmienia nawet to, że lider mniej gra na gitarze, więcej uwagi poświęcając perkusji.

Czegokolwiek by nie dotknął Jack White, naznacza to piętnem Led Zeppelin. Bębny i riff w otwierającym płytę „I Feel Love (Every Million Miles)” nie pozostawiają złudzeń, co do źródła inspiracji. Za perkusją mógłby równie dobrze siedzieć John Bonham. Wpływy są czytelne do tego stopnia, że nawet głuchy mógłby to nagranie przypisać Page’owi, Plantowi i spółce, gdyby tylko umknął mu fakt, że Zeppelin nie gra już od wielu lat. Utwór z powodzeniem, może po małej modyfikacji, mógłby otwierać słynną „II”. Niezależnie od tego, White nie uwalnia się także od porównań z własną twórczością. „Rough Detective” spokojnie mógłby znaleźć się na którejkolwiek płycie The White Stripes, choć taką etykietę możnaby w zasadzie przykleić losowo wybranemu utworowi z „Dodge and Burn”.

Jack White budzi wśród dziennikarzy sympatię i chyba złe recenzje mu nie grożą. A przecież inny wykonawca, tak nachalnie i namacalnie czerpiący ze źródeł, zostałby od razu wystawiony na miażdżącą krytykę. Na całe szczęście Led Zeppelin też święci w kwestii zapożyczeń nie byli, można więc powiedzieć, że nasz bohater uczy się od najlepszych. Choć trochę to działa na zasadzie, że, po tylu płytach w różnych wcieleniach, wszyscy zaczynają wierzyć, że to on wynalazł proch, to prawdą jest, że Jack White rękę do tworzenia riffów wszech czasów niezaprzeczalnie ma. Taki dostajemy w „Open Up” i „I Feel Love (Every Million Miles)”, choć to akurat kompozycja Fertity i Mosshart. A że po ich wybrzmieniu pojawia się u słuchacza myśl, że gdzieś to już słyszał, taki urok. Odmienne wpływy rzucają się w oczy w początkowym i środkowym fragmencie „Three Dolar Hat”, do złudzenia przypominającym utwór, który nie wszedł dwadzieścia lat temu na, zapomniany już nieco, soundtrack do filmu „Judgment Night”, na którym zaprezentowały się duety zespołów rockowych i składów hip-hop’owych. Tyle, że Jack White z zespołem świetnie radzi sobie bez pomocy raperów.

Na mnie największe wrażenie robi „Cop and Go”. Jednostajne uderzenia klawiszy, fantastyczny śpiew, czasem krzyk, Allison Mosshart i bujająca sekcja rytmiczna sprawiają, że włączając płytę trudno nie czekać właśnie na ten moment. Ciekawie jest również w zamykającym płytę, spokojniejszym, „Impossible Winner”, któremu smyczki i fortepian nadają coś z klimatu piosenek do filmów o agencie Bondzie. Gdyby można było tę ścieżkę wyciąć i wkleić na albumie innego wykonawcy, z pewnością byłaby to płyta… Abby.

Ledwie kilka miesięcy temu Jack White stwierdził, że robi sobie dłuższą przerwę. Jak widać, najwyraźniej chodziło mu o karierę solową. A może celem jest przechytrzenie organizatorów letnich festiwali, przynajmniej tych, którzy wprowadzają regułę, że ten sam artysta nie może wystąpić na scenie częściej, niż raz na trzy lata? Bo „Dodge and Burn” nie wnosi nic nowego do wizerunku The Dead Weather. Polubią ją fani Jack’a White’a za to, za co lubią jego twórczość, fani Allison Mosshart za to, za co uwielbiają The Kills oraz fani Queens of The Stone Age za to, że w grupie udziela się Dean Fertita. „Dodge And Burn” to solidna rockowa płyta z kilkoma porywającymi momentami, ale najlepszymi dokonaniami w dorobku Jack’a White’a nadal pozostają „Elephant” The White Stripes i solowy album „Lazaretto”.