The Vaccines, Postbahnhof, Berlin, 11.10.2015

Na zapowiedzi telewizyjnych prezenterów prognozy pogody w większości przypadków patrzę z przymrużeniem oka. Są przedstawicielami ostatniego, obok polityków, zawodu, którzy nie ponoszą najmniejszej odpowiedzialności za to co robią. Podejrzewam też, że weryfikacja podawanych przez nich informacji w wielu kanałach niewiele daje, bo może się okazać, że źródło ich pochodzenia jest to samo. A jednak piątkowe przewidywania meteorologów zmusiły mnie do zastanowienia się, co też można zrobić z tak pięknie zapowiadającym się weekendem. W najbliższej okolicy żadnych ciekawych imprez, nieco dalej to samo, ale przecież zawsze coś się dzieje w Berlinie. Po krótkich poszukiwaniach okazało się, że w niedzielny wieczór w Postbahnhof grają The Vaccines, promujący swoją ostatnią, bardzo udaną, płytę „English Graffiti. Zatem plan na niedzielę – spacer po Unter den Linden z lipami mieniącymi się wszystkimi kolorami jesieni i odpowiedź na odwieczne pytanie rodziców, szczepić, czy nie szczepić?

Najlepsze w angielskich zespołach jest to, że nawet jeśli w Wielkiej Brytanii wypełniają większe obiekty, w Europie występują w mniejszych. Zobaczyć Oasis w sali na dwa tysiące osób, a nie na wypełnionym po brzegi stadionie Wembley – naprawdę bezcenne. W oczywiście mniejszej skali dotyczy to również The Vaccines, którzy w Londynie grają w mieszczącym kilka tysięcy Brixton Academy, by w Berlinie zagrać w bardziej kameralnym Postbahnhof.

Rolę supportu powierzono londyńskiemu Kid Wave, z dziewczynami na perkusji i gitarze, grającemu w klimacie, robiącego kilka lat temu na Wyspach furorę, Palma Violets. W ich muzyce słychać przeróżne, na pozór wykluczające się, wpływy. Zagrywki gitarowe kojarzące się momentami z The Cure uzupełniają riffy odwołujące się wprost do Nirvany, czy żeńskich zespołów pierwszej połowy lat 90., ale w nieco lżejszym wydaniu. Zespół dobrze wypełnił swoje zadanie przede wszystkim dlatego, że jego melodyjna muzyka nie nudziła, pomimo nieznajomości nagrań studyjnych.

Po Kid Wave, z lekkim opóźnieniem, na scenie zainstalowali się The Vaccines. Zaczęli od „Handsome”, pierwszego singla z promowanej trasą płyty. Od razu uwagę zwróciło brzmienie, które w porównaniu z supportem było wprost potężne. Na scenie zespół wspomagany był przez dodatkowego muzyka, grającego na zmianę na klawiszach i gitarze. Przesterowany bas fantastycznie wywracał do góry nogami zawartość żołądka, ale trzy gitary nie do końca sprawdzały się w starszych utworach, wymagających nieco bardziej klarownego dźwięku. Kilka z nich rozpoznać można było dopiero w połowie zwrotki, podczas gdy utwory z „English Graffiti” bez pudła dało się zidentyfikować już po pierwszej nutce. I właśnie te wypadły w koncertowej odsłonie najlepiej. Świdrujący uszy dźwięk sonara w „Dream Lover” i wypełniający całą przestrzeń sali „Give Me A Sign”, z podbitym pogłosem wokalem Younga, naprawdę robiły ważenie. Oczywiście było też szybko i dynamicznie, choćby w „20/20”, poprzedzającym wyczekiwany przez wszystkich „Teenage Icon”. Zasadniczą część koncertu Szczepionki zakończyły grając „All In White” z debiutu. Po krótkiej przerwie na scenę samotnie powrócił Justin Young, by, akompaniując sobie na gitarze akustycznej, wykonać „No Hope”. Koncert, już w pełnym składzie, zwieńczyły ostre wersje „Radio Bikini” z ostatniej płyty i „Nørgaard”.

Rock’N’Roll to jednak nie tylko muzyka. Na miano najbardziej rockowo wyglądającego członka The Vaccines zasłużył tym razem nie wokalista, ale grający na gitarze Freddie Cowan. Pomijając efektowne solówki, szczególnie tę zagraną w wymiatającym „Bad Moon”, wytrzymał cały koncert w białej kurtce narzuconej na czarny t-shirt, co uznać należy za przejaw rockowego lansu, bo w klubie było naprawdę gorąco. Cowan gra na gitarze tak widowiskowo, że samemu chce się sięgnąć po instrument po powrocie z koncertu. Justin Young, w porównaniu z tym, jak prezentował się jeszcze kilka lat temu, na scenie zachowywał się z niesamowitą pewnością siebie, momentami wręcz nonszalancko, choć akurat przytrzymywanie za głowę technicznego poprawiającego statyw niepotrzebnie go rozpraszało.

Tym, którzy twierdzą, że gwiazda wieczoru to druga liga, polecam zestawić ich muzykę z rozgrzewającym Kid Wave. Oba zespoły, jak przystało na Brytyjczyków, są niezwykle melodyjne, ale żeby wybić się ponad przeciętność, potrzeba jeszcze czegoś więcej. Tym czymś jest własna, natychmiast rozpoznawalna, melodyka, którą The Vaccines wypracowali już na debiucie, i która wyróżnia ich na tle całej masy zespołów z Wysp. Dlatego tym bardziej docenić należy dalsze poszukiwania i nieograniczanie się na „English Graffiti” wyłącznie do eksploatacji sprawdzonych patentów. The Vaccines popularności Arctic Monkeys raczej nie osiągną, ale grają muzykę gwarantującą świetną zabawę na koncertach.

Setlista: Handsome / Wreckin’ Bar (Ra Ra Ra) / Ghost Town / Dream Lover / Wetsuit / Minimal Affection / Tiger Blood / Bad Mood / Blow It Up / Post Break-Up Sex / (All Afternoon) In Love / Melody Calling / Give Me a Sign / Teenage Icon / 20/20 / I Always Knew / If You Wanna / All in White / bis: No Hope (Justin Young solo) / Radio Bikini / Nørgaard