Najlepsze piosenki Pana Kleksa [Sony Music, 2015]

Pan Kleks jest postacią, jeśli nie kultową, to z pewnością bliską pokoleniu dzisiejszych czterdziestolatków. Jednak, w odróżnieniu od Stefana Karwowskiego, przypominającego człowiekowi, że właśnie stuknęła mu czterdziestka, Pan Kleks przywołuje najfajniejsze wspomnienia z dzieciństwa za pośrednictwem nowego pokolenia dzieciaków, najczęściej własnych.

Większość rejestrowanej dziś muzyki dla dzieci, „Gumi misie” i inne nowinki, nagrywana jest w stylistyce techno, w najlepszym wypadku disco polo. Największym dramatem jest to, że piosenki te są uwielbiane przez dzieci i dziadków. Ale nawet ambitne próby podejścia do starszych przebojów nigdy nie osiągają poziomu najbardziej znanych wykonań. „Kwoka” interpretowana przez Centrum Uśmiechu, czy „Kaczka Dziwaczka” przez Łukasza Zagrobelnego, na wydanej kilka lat temu dwupłytowej składance Radia Złote Przeboje „Dla dzieci”, nie robią większego wrażenia. Dlatego, istotną pomocą w kształtowaniu właściwych nawyków muzycznych u dzieci może być wydana właśnie płyta „Najlepsze piosenki Pana Kleksa”. Obcowanie z nią jest tym przyjemniejsze, że obok CD, ukazała się również na winylu.

O wartości piosenki decydują, jakby to powiedział w kuchni sam Ambroży Kleks, trzy składniki: testy, muzyka i wykonanie. W warstwie literackiej Jan Brzechwa jest bezkonkurencyjny. „Księżyc raz odwiedził staw”, „Z.O.O.” (moje ulubione), „Jak rozmawiać trzeba z psem”, „Na Wyspach Bergamuthach”, czy „Leń”, to wiersze (tu: piosenki) ponadczasowe, absolutna klasyka gatunku. Doskonale współgra z nimi muzyka skomponowana przez Andrzeja Korzyńskiego, a nie mniej imponująca jest lista wykonawców. Prym, rzecz jasna, wiodą wokaliści, Piotr Fronczewski, występujący w roli filmowego Kleksa, ale również panie, Małgorzata Ostrowska („Meluzyna”), Zdzisława Sośnicka („Pożegnanie z Bajką”), czy Edyta Geppert, niesamowicie delikatnie, a zarazem przejmująco, śpiewająca „Psie Smutki”.

Ekranizacja „Akademii Pana Kleksa”, z którego to filmu pochodzi większość utworów znajdujących się na płycie, przeznaczona jest dla dzieci od piątego roku życia. Mam wątpliwości, czy jest to do końca trafiony wiek, bo gdy sięgam pamięcią do czasów wczesnej podstawówki, sceny przedstawiające marsz wilków w większości drugoklasistów budziły grozę. Potęgował ją wtedy, o czym niewielu pewnie dziś pamięta, hardrockowy utwór w wykonaniu TSA. Trudno sobie wyobrazić obecnie udział zespołu rockowego w produkcji dla dzieci. Na „Najlepszych piosenkach Pana Kleksa” TSA zabrakło, ale było to jak najbardziej słuszne rozwiązanie, bo utwór ten w żaden sposób nie pasowałby do reszty repertuaru, a dzięki temu płytę można polecić nawet słuchaczom, którzy dopiero przed chwilą przyjechali do domu z porodówki.

Jednym z mankamentów wydania winylowego jest brak kodu do ściągnięcia muzyki w wersji cyfrowej z sieci. Wydawca najwyraźniej zapomniał, że większość dzieci słucha dziś muzyki także w samochodzie. Na szczęście łączna cena LP i CD, czy wersji mp3, w sumie daje kwotę, za jaką dostępne są dziś na winylu tylko nieliczne nowości. Innym niedostatkiem jest brak szczegółowych informacji o autorach i muzykach, na które można było przeznaczyć obie strony koperty wewnętrznej. Nie zmienia to jednak faktu, że z „Najlepszymi piosenkami Pana Kleksa” jest jak z dobrą kreskówką, frajda dzieci nie wyklucza dobrej zabawy rodziców.