{shORt Cut} Motörhead „Bad Magic” [Warner Music, 2015]
Normalny facet pijąc tyle whiskey, ile wypija Lemmy Kilmister, dawno by nie żył. W najlepszym natomiast przypadku biłby żonę, miał założoną na pobliskim komisariacie niebieską kartę, a jego dzieci wychowywałby kurator sądowy. Nie mam pojęcia, jak udało się wokaliście Motörhead dożyć czterdziestolecia zespołu, ale w jego muzyce jedyne zauważalne straty spowodowane stylem życia to chrypa. Mam na myśli to, że chrypa Lemmy’ego na „Ace of Spades” sprzed kilkudziesięciu lat była klarowna, a na nowej płycie jest… zachrypnięta.
Na „Bad Magic” jest wszystko to, za co fani kochają od lat Motörhead. Najlepszymi momentami albumu są „Victory or Die” i „Electricity”, które, po wysłuchaniu killera w postaci „Thunder & Lightning”, okazują się utworami w średnim tempie. Zbędne za to wydaje się sięganie po klasyki w rodzaju „Sympathy for The Devil” Stones’ów, ale to już, jak kto woli.
Chciałem napisać, że na uwagę zasługuje wydanie winylowe albumu, które za niewiarygodnie niską cenę oferuje nie tylko kod do ściągnięcia muzyki z sieci, ale również CD, jednak w ostatniej chwili sprawdziłem, że zakup przeze mnie płyty w tej wersji za kilkadziesiąt złotych był prawdopodobnie wynikiem pomyłki personelu sklepu, którego oferta nie jest skierowana do idiotów. Tym bardziej jestem z nowej płyty Lemmy’ego i spółki zadowolony.
„Bad Magic” dla fana Motörhead, bez względu na to co się powie lub napisze, jest pozycją obowiązkową, ale jeśli ktoś chce sięgnąć po płytę zespołu po raz pierwszy, polecam oczywiście „Ace of Spades”.