Queen „A Night at the Odeon – Hammersmith 1975”
Podobno z wiekiem pamięta się coraz więcej szczegółów z dzieciństwa i wczesnej młodości, a zapomina się, gdzie leżą zapasowe gąbki do słuchawek. Obserwacja ta dotyczy również mnie, bo wczoraj przypomniałem sobie, gdzie dokładnie byłem w chwili, w której dowiedziałem się o śmierci Freddie’go Mercury’ego, za to gąbki do słuchawek, jak wyżej. Z wiekiem zmienia się jeszcze jedno, postrzeganie ludzkiego wieku. W chwili śmierci Freddie Mercury miał 45 lat i wówczas wydawało mi się, że był już starszym człowiekiem. Dziś twierdzę, że nie był jeszcze znowu taki stary, a za 15 lat uznam, że całe życie było jeszcze przed nim.
Freddie Mercury był wielkim wokalistą, jednym z tych, których zastąpić się po prostu nie da. Zdając sobie z tego sprawę, muzycy Queen podjęli po jego śmierci działalność z Paulem Rodgersem, wcześniej wokalistą Free i Bad Company. I jestem w stanie to zrozumieć, bo muzyk to nie sportowiec, nie przewiduje przejścia na emeryturę we wcześniejszym wieku, ale koncerty z Adam’em Lambert’em pozostawiam już bez komentarza, bo historia Queen kończy się dla mnie, mimo wszystko, wraz ze śmiercią Freddie’ego.
Wiele wskazuje na to, że w archiwach zespołu nie pozostało już zbyt wiele niepublikowanego materiału studyjnego, dlatego zespół (wytwórnia?) sięga od jakiegoś czasu po rejestracje występów z różnych okresów działalności zespołu, uzupełniając tę część dyskografii, w której dominują klasyczne już płyty „Live Killers” i „Live at Wembley”. Po 2000 roku ukazały się „Queen on Fire – Live at the Bowl”, „Rock Montreal”, „Hungarian Rhapsody: Queen Live in Budapest” i „Live at the Rainbow ’74”, a kilka dni temu na półki sklepowe, choć to coraz bardziej nieprzystające do rzeczywistości stwierdzenie, trafił album „A Night at the Odeon – Hammersmith 1975”.
Tytuł płyty jednoznacznie wskazuje, że mamy do czynienia z rejestracją pojedynczego występu, na którego miejsce wybrano londyński Hammersmith Odeon. Koncert odbył się w wigilię świąt Bożego Narodzenia, która na Wyspach nie jest aż tak szczególnym dniem (czyt. jak każdy inny dzień w roku nadaje się na koncert rockowy). Kończący się wtedy 1975 rok był dla Queen rokiem szczególnym. Poprzedzający album „A Night at The Opera” singel „Bohemian Rapsody” wspiął się wysoko na listy przebojów, gdzie zadomowił się na dłuższy czas. Dlatego repertuar „A Night at the Odeon – Hammersmith 1975” może stanowić spore zaskoczenie, bo to właśnie epicka kompozycja Mercury’ego jest jedynym, nie licząc „God Save the Queen”, utworem z wydanej nieco ponad miesiąc wcześniej, kto wie, czy nie najlepszej w karierze Queen, płyty. W dodatku utwór został podzielony na dwie części. Pierwsza kończy się w tym samym momencie, w którym jadąca samochodem ekipa ze „Świata Wayne’a” odpala kasetę z utworem w samochodowym odtwarzaczu, przechodząc płynnie w „Killer Queen”. Druga natomiast, pojawiająca się po „The March of the Black Queen”, przedstawia fragment znany z wykonania świnki Piggy w, kto wie, czy nie lepszej niż oryginał, interpretacji Muppetów. Szkoda, że poszatkowany utwór pozbawiony został kawałka, w rytm którego filmowy Wayne z kolegami miarowo potrząsają głowami, ale nawet na o wiele lat późniejszym koncercie z Wembley widać, że zespół zawsze miał problem z wykonaniem na żywo złożonej całości „Bohemian Rapsody”.
Poza powyższym, wszystkim, co należy wiedzieć o tej płycie jest to, że jest ona pozbawiona blichtru następnej dekady. Zespół gra zdecydowanie rockowo, pozwalając sobie czasem na drobne wpadki, które dodają całości uroku. Ostro jest już na początku, bo koncert otwierają „Now I’m Here” i „Ogre Battle”, pokazujący, że Queen nie musieli obawiać się nadchodzącej fali punk rocka. Mocno jest również w „Brighton Rock” i „Son and Daugther”, które dzieli ponad sześciominutowe solo Brian’a May’a. Z bardziej znanych kompozycji pojawiają się jeszcze „Keep Yourself Alive”, z solem perkusji w środkowej części, i „Big Spender”, który razem z „Jailhouse Rock” wskazuje na jedne z wielu inspiracji zespołu. Dla odmiany, nieco kabaretowo brzmi miniatura zatytułowana „Bring Back That Leroy”, w której pojawiają się zagrywki w stylu country.
„A Night at the Odeon – Hammersmith 1975” to pozycja obowiązkowa dla miłośników Queen. To wizytówka zespołu w szczytowym okresie działalności, przedstawiająca wyłącznie rockowe oblicze grupy, bo spokojniej robi się w zasadzie tylko w „In the Lap of the Gods… Revisited”. Jeśli zatem ktoś lubi koncertowe nagrania, a nie są mu do szczęścia potrzebne rytmiczne klaskanie w „Radio Ga Ga”, naprzemienne tłuczenie w stopę i werbel w „We Will Rock You”, ani stadionowe zaśpiewy w „We Are The Champions”, powinien sięgnąć po ten album. Usłyszy, jak zawsze, niesamowity, surowy, śpiew Mercyry’ego i niepowtarzalne solówki Brian’a May’a wsparte sekcją John’a Deacon’a i Roger’a Taylor’a. Płyta, chyba bardziej niż albumy studyjne, pokazuje również, że twórczością Queen, jednego z największych i najbardziej oryginalnych zespołów wszech czasów, inspirowało się wielu muzyków rockowych, także tych z epoki. Dowód? Posłuchajcie perkusyjnego wstępu do „Liar”. Czy nie kojarzy się on z tym znanym z „Guns of Brixton” The Clash?
Płyta ukazała się nakładem Virgin EMI.