Stop koncertom na Stadionie Narodowym w Warszawie
W ostatnich tygodniach na nowo rozgorzała dyskusja na temat tego co słychać na Stadionie Narodowym w Warszawie, a w zasadzie na temat tego, czego tam nie słychać. Asumpt dał wyprzedany koncert AC/DC. W prasie, Internecie i radiu pojawiło się szereg wypowiedzi, w których rozczarowani fani żalili się, że nie słyszeli nic, a utwory rozpoznawali po kilkudziesięciu sekundach i to po grze sekcji rytmicznej. Podejrzewam, że w odcinku „Jaka to melodia?” poświęconym AC/DC połowa Stadionu naciskałaby przycisk już po pierwszej nutce. Co się zatem stało? Wyjaśnienie usłyszałem w radiowej Trójce, gdzie inżynier dźwięku stwierdził, że na Stadionie Narodowym fala dźwiękowa po odbiciu od trybun wraca po 12 sekundach, co oznacza mniej więcej tyle, że po dwóch akordach słuchacz nie słyszy już nic. Rzetelność dziennikarska kazała poprosić o wypowiedź włodarzy Stadionu Narodowego. Jeden z członków zarządu spółki zarządzającej ustosunkował się do wszystkiego mniej więcej tymi słowami: Stadion Narodowy jest najnowocześniejszą wielofunkcyjną areną w Polsce. Jeśli ktoś oczekuje po koncercie jakości dźwięku równej tej, jaką uzyskuje we własnym salonie, nie powinien przychodzić na koncerty. Bardzo żałuję, że nie pamiętam nazwisk obu panów. Byłaby możliwość zweryfikowania kwalifikacji pierwszego i rozpropagowania bezczelności drugiego.
Przed zarzutem, że wypowiadam się na temat, który znam jedynie z mediów, obronię się tym, że miałem okazję uczestniczyć w zeszłorocznym Orange Warsaw Festivalu. Było tak samo. To żałosne, gdy wykonawcy pokroju Queens Of The Stone Age, Kings Of Leon, czy Florance And The Machine, muszą występować w takich warunkach. To jakoś przeżyłem, ponieważ widziałem ich na innych koncertach, ale Pixies, którzy zagrali po raz pierwszy w Polsce? Nie słyszałem nic. Rozgoryczenie to słowo, które nie oddaje w żaden sposób tego, co czułem stojąc kilka metrów od sceny.
W tym roku byłem na koncercie AC/DC, ale, po wcześniejszych doświadczeniach, wybrałem się do Drezna. Wszystkim obecnym na koncercie w Warszawie napiszę, że AC/DC wciąż potrafią grać. Może są mniej ruchliwi, ale gry się przecież nie zapomina. A brzmienie było idealne.
Nie piszę tego po to, aby wzbudzić zazdrość u kogokolwiek, kto był na widowni warszawskiego koncertu. Powstaje pytanie, kogo obwiniać za ten stan rzeczy? Zamawiającego, który przeprowadził przetarg i zawarł umowę, której przedmiotem była budowa Stadionu Narodowego? A może spółkę, która nim obecnie zarządza? Otóż, moim zdaniem, żaden z wymienionych podmiotów. Pierwszy odpowiedzialny jest za złe wydatkowanie publicznych pieniędzy (zwrot „wydatkowanie publicznych pieniędzy” traktuję jako synonim „wywalania pieniędzy w błoto”, ale to temat na inny raz). Efekt, zapłaciliśmy (podatnicy) za scyzoryk szwajcarski, a otrzymaliśmy finkę. Drugi zarządza tym, co mu przekazano, czyli z finki scyzoryka raczej już nie zrobi. Nic nie usprawiedliwia wyżej przywołanej wypowiedzi członka zarządu spółki, ale to zrzucam na braki w wykształceniu i kulturze osobistej. Winnym całego zamieszania jest nie kto inny, tylko organizator koncertu, bo to on najmuje konkretne miejsce. Ciekawe zatem co ma na swoje usprawiedliwienie, skoro z identycznymi zarzutami spotykał się już wtedy, gdy na Stadionie Narodowym zagrali Roger Waters oraz Metallica, Alice In Chains i Anthrax?
Kupując bilet na koncert mam prawo oczekiwać odpowiedniej jakości. Jeśli jej nie otrzymam, mogę postanowić, że nie chodzę na koncerty odbywające się w konkretnej lokalizacji. Pierwsze miejsce na liście najgorszych widowni powinien zajmować Stadion Narodowy. Innym rozwiązaniem, post factum, jest reklamacja usługi. W tym celu należałoby najpierw wezwać organizatora koncertu do zwrotu ceny biletu, a jeśli to nie poskutkuje, to stan faktyczny, o którym mowa powyżej, modelowo wręcz nadaje się do skierowania przeciwko organizatorowi pozwu zbiorowego. Wystarczy dziesięciu chętnych spośród całej masy niezadowolonych i bilet z paragonem lub fakturą zakupu. Całą sprawą mógłby również zainteresować się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, bo tymi ostatnimi, cokolwiek by o sobie nie myśleli, są przecież fani AC/DC na koncercie ulubionego zespołu.