„Australijczyk”, czyli Marek Niedźwiecki na Wrocławskich Targach Dobrych Książek
W niedzielę wybrałem się na ostatni dzień 24. Wrocławskich Targów Dobrych Książek. Skusiło mnie spotkanie z Markiem Niedźwiedzkim, autorem wydanej kilka tygodni temu książki zatytułowanej „Australijczyk”. O tym, że Marek Niedźwiecki jest jednym z najbardziej znanych radiowych dziennikarzy muzycznych w Polsce chyba wspominać nie muszę.
Spotkanie miało rozpocząć się o 12:30, wyjechałem więc odpowiednio wcześnie z miejsca zamieszkania. Wziąłem pod uwagę ewentualne ograniczenia w ruchu na autostradzie, a także zakorkowany w okolicach Placu Grunwaldzkiego Wrocław. Wszak połowa kierowców będzie jechać na targi, a, zważywszy na piękną pogodę, druga ich część kierować się będzie do Afrykarium, które, z tego co słyszałem, wciąż przeżywa oblężenie. Rzeczywistość okazała się jednak biegunowo odległa od prognoz. Na autostradzie nie było korka, a w okolicy Placu Grunwaldzkiego aut jak na lekarstwo. Nie uwzględniłem faktu, że większość intelektualistów odwiedzających targi książek jeździ tramwajem, bo w dzisiejszych czasach nie zarabia się na myśleniu. Do Afrykarium natomiast nikt nie jechał, bo 6 grudnia, w Mikołajki, każda atrakcja przegrywała z wizytą w centrum handlowym.
Oprócz braku problemów z dojazdem, zaskoczyła mnie także organizacja imprezy. Osobom za nią odpowiedzialnym należy się czerwona kartka, a kto wie, czy nie dyskwalifikacja. Dawno nie byłem na imprezie, która byłaby tak źle zorganizowana. Już wybór Wrocławskiego Centrum Kongresowego był kompletną porażką. Być może organizatorzy zbytnio wzięli sobie do serca badania statystyczne, z których wynika, że w Polsce prawie nikt nie czyta, a nawet jeśli już, to używa do tego urządzeń, w których strony przewraca się przesuwając palec po ekranie. Efektem tego był niesamowity ścisk pomiędzy stoiskami. W zasadzie nie dało się między nimi przemieszczać.
Równie osobliwie zrobiło się, gdy uzbrojony w gotówkę (brałem pod uwagę niemożność płacenia kartą) udałem się na stoisko wydawcy promowanej przez Marka Niedźwieckiego książki. Pan na stoisku, dysponujący naprawdę nonszalanckim uśmiechem, oznajmił, że „Australijczyk” się skończył i jeśli koniecznie chcę, mogę sobie kupić skompilowaną przez Marka Niedźwieckiego na CD „Muzykę ciszy 3”. Zniechęcony udałem się w kierunku sali, w której miało odbyć się spotkanie z Autorem. Krocząc schodami na I piętro, zobaczyłem sznur ludzi idących w przeciwnym kierunku za przedstawicielem organizatora, który oznajmił, że spotkanie zostało przeniesione na parter. Ponieważ szerokość schodów uniemożliwiała manewrowanie, musiałem dojść do celu by zawrócić, ale gdy znalazłem się pod pierwotnie przeznaczoną na spotkanie salą okazało się, że przecież na parterze budynku odbywa się wcześniej zaplanowany spektakl, zatem wracamy do punktu wyjścia. Ten brak umiejętności organizacyjnych obrócił się akurat na moją korzyść, bo udało mi się zająć miejsce siedzące, zwolnione przez kogoś, kto pospieszył już na parter. Gdyby nie zamieszanie, prawdopodobnie nie wszedłbym nawet do sali, która, wielkości szkolnej klasy, wypełniona była po brzegi.
Spotkanie z pisarzem/fotografem poprowadziła znana z radiowej Trójki Barbara Marcinik. Całość trwała około godziny, Marek Niedźwiecki ciekawie opowiadał o swojej książce i kolejnych wizytach w Australii. Pewnie mógłby robić to całymi godzinami, ale wtedy słuchacze zgromadzeni w ciasnej sali pomdleliby z braku powietrza, bądź rozchorowaliby się, przewiani po otwarciu okien i drzwi.
„Australijczyk” to swego rodzaju album, zawierający zdjęcia wykonane przez Marka Niedźwieckiego w Australii, w trakcie wielokrotnych podróży na kontynent, które Autor odbył na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Patrząc na tę książkę z szerszej perspektywy, można dostrzec w niej, inny niż wszystkie, przewodnik. Zdjęcia opatrzone zostały w każdym przypadku osobistym komentarzem Autora, który nieraz przytacza ciekawe fakty z historii kraju. Na wrocławskim spotkaniu przyznał, że źródłem, przynajmniej niektórych z nich, jest Internet, bo w swoich podróżach występuje wyłącznie w roli turysty, może trochę opętanego pasją fotografii, w której jednak czuje się amatorem. Marek Niedźwiecki ze swoich bogatych zbiorów przekazał wydawcy sporą ilość fotografii, spośród których wybrane zostały te opublikowane w „Australijczyku”. Fotografii barwnych, prezentujących całą paletę barw, jakimi mieni się kraina kangurów. Książką zainteresować mogą się czytelnicy, którzy nie byli w Australii, ale mają to w planach, jak również ci, którzy na antypody się nie wybiorą, chociaż bardzo by chcieli. Dla wielbicieli Marka Niedźwieckiego, regularnie czytających prowadzonego przez niego od 2007 roku bloga, zaskoczenia raczej nie będzie. Choć nie wiem, czy można w zamieszczonych tam tekstach znaleźć odpowiedź na pytanie o pochodzenie słowa „kangur”, czy informację o najdłuższej na świecie linii kolejowej pozbawionej zakrętów, zatem jeśli chcecie poznać szczegóły, musicie zajrzeć do książki.
Spotkania autorskie z pisarzami mają to do siebie, że kończą się podpisywaniem książek. Tak było i tym razem, jeśli oczywiście ktoś zdążył zakupić „Australijczyka”, zanim rozszedł się na dobre. Także i tę część spotkania z Markiem Niedźwieckim organizatorzy zepsuli. Podpisywanie miało odbyć się na stoisku Trójki, ale chyba okazało się, że dojście do niego wszystkich zainteresowanych spowoduje całkowity paraliż imprezy. Stolik, przy którym usiadł Autor, ustawiono więc w wejściu do budynku Wrocławskiego Centrum Kongresowego od strony pergoli. Skutkiem tego, Marek Niedźwiecki i blisko setka jego czytelników/słuchaczy znaleźli się w przeciągu. Proponuję, aby przed kolejną edycją targów organizatorzy przeczytali w słowniku wyjaśnienie słowa „kongres”. Gdy zorientują się, że znaczy ono co innego, niż „targi”, następna impreza powinna stać na wyższym poziomie.
Spotykanie osobowości formatu Autora jest doświadczeniem dziwnym. Audycje prowadzone w Trójce przez Marka Niedźwieckiego były ścieżką dźwiękową dzieciństwa i młodości przynajmniej kilku pokoleń Polaków, w tym mojego. Kiedy siedziałem naprzeciwko Niego uznałem, że w zasadzie jedyne, co mogę powiedzieć, to „dziękuję”. Cała reszta wypadłaby banalnie, choć z pewnością byłaby prawdziwa. Tym bardziej miłe było, że Marek Niedźwiecki powiedział mi, iż za dwie godziny będzie z przyjaciółmi w jednej z wrocławskich restauracji i tam podpisał mi kupiony w księgarni egzemplarz „Australijczyka”.
P.s. Danie polecane przez Pana Marka w menu restauracji, pyyycha (czyt. mniam, mniam)!
Też byłam. Mam dokładnie te same spostrzeżenia co do organizacji. Kto wie, może nawet usiadłeś na moim miejscu, bo ja właśnie zajęłam sobie siedzisko pół godziny przed rozpoczęciem spotkania, po czym ruszyłam na parter i jak powróciłam – to już siedziałam na podłodze. 😉 Ale samo spotkanie i opowieści Pana Marka jak zwykle – fantastyczne! 🙂