Coldplay „A Head Full of Dreams”

Nowa płyta Coldplay, biorąc pod uwagę panujące w showbiznesie standardy oraz staż zespołu, ukazuje się niezwykle szybko, ledwie półtora roku po poprzednim albumie. Wydanie zaraz po „Ghost Stories” jej koncertowej kopii świadczyło o słabej sprzedaży płyty studyjnej. Najwyraźniej zespołowi nie wystarczyło dobre przyjęcie ze strony wierniejszej części publiczności i krytyków. „A Head Full of Dreams” przynosi kolejnych 11 kompozycji. Jeszcze przed włożeniem płyty do odtwarzacza można się przerazić spoglądając na listę osób uczestniczących w nagraniu, bo Beyoncé, Gwyneth Paltrow i Barack Obama (sic!), to tylko niektóre z nich. Strachu w oczach nie łagodzi nawet Noel Gallagher. Czy myśmy już tego kiedyś nie przerabiali? Identycznie było z „Mylo Xyloto”, ale nie wpadajmy od razu w panikę, w końcu, jak mawia Darek Szpakowski w odniesieniu do piłki nożnej, nazwiska nie grają.

Poprzedzający premierę singel „Adventure of a Lifetime” to koszmarne kilka minut, ale czy w przypadku poprzedniej płyty nie było podobnie? Promujący ją „A Sky Full of Stars” szokował wyjęty z całości, by później okazać się ciekawym urozmaiceniem przepięknej, wyciszonej płyty. Niestety, w przypadku „A Head Full of Dreams” promująca piosenka jest idealnym reprezentantem całości, która jest przeraźliwie, dramatycznie wręcz nudna, irytująca do tego stopnia, że z trudem wysłuchałem płyty do końca. Byłem już niemal pewien, że największym rozczarowaniem mijającego roku będzie album Duran Duran, ale Coldplay, rzutem na taśmę, wyprzedzili starszych kolegów na liście największych muzycznych dramatów 2015. roku.

Trudno znaleźć odpowiedź na pytanie, po co Coldplay (Chris Martin, bo przestaję wierzyć, aby pozostali muzycy mieli wiele do powiedzenia w zespole) nagrywa tego rodzaju muzykę. Jestem w stanie przyjąć tłumaczenie, że muzycy chcą eksplorować nowe rejony, ale czy nie dała im nic do myślenia pierwsza próba pójścia w tym kierunku, jaką podjęli na płycie „Mylo Xyloto”? Chyba, że z punktu widzenia zespołu sukces tamtej płyty świadczy o słuszności obranego kierunku. Na „A Head Full of Dreams” jest wszystko to, co charakterystyczne dla tamtej płyty, tylko bardziej. Jeśli jedynym celem nagrywania podobnych utworów jest ściganie się z U2 w kategorii ilości widzów przychodzących na koncerty promujące płytę, to przy wsparciu w postaci wymyślnych rozwiązań scenicznych, wróżę zespołowi sukces. Coldplay za bardzo wzięli sobie do serca powtarzane co róż przez dziennikarzy stwierdzenie, że powoli zastępują na muzycznej scenie U2. Pomijając aspekty biznesowe tras koncertowych, jest ono w znacznej mierze przesadzone. Nową płytą zespół znakomicie wpisuje się w dominujący w chwili obecnej w muzyce pop, tworzony przez producentów gwiazd, których źródłem sukcesu są różnego rodzaju programy telewizyjne promujące nieodkryte dotąd talenty.

Wahałem się, czy cokolwiek pisać o płycie, o której nie mam nic pozytywnego do powiedzenia. Zastanawiałem się, czy wyrażając skrajnie negatywną opinię nie upodabniam się do dziennikarza obrażonego na wytwórnię płytową, która nagle odcięła jego budżet domowy od lewej kasy za pozytywne recenzje. Podejmując wyzwanie, znalazłem jednak coś, co wydało mi się pozytywem. Tym czymś było skojarzenie Coldplay A.D. 2015 nie z U2, ale z Maroon 5, bo, mniej więcej, w tych rejonach umieściłbym nową propozycję zespołu. Tyle, że po przesłuchaniu przedświątecznego zestawu największych przebojów Amerykanów, stwierdzam, że żaden fragment nowego albumu Coldplay nie może się z nimi równać.

Z przykrością piszę, że na „A Head Full of Dreams” zwyczajnie szkoda czasu, a jeśli komuś przyszłoby do głowy kupno płyty, to pieniędzy szkoda tym bardziej. Chris Martin zapowiadał, że do każdej kolejnej płyty podchodzi tak, jakby miała ona być ostatnią w karierze. Tego rodzaju wypowiedzi traktuję jako typową gadkę mającą na celu wzbudzenie zainteresowania wydawaną płytą, jednak jeśli kolejne albumy grupy miałyby iść dalej w kierunku obranym na tym najnowszym, to nie będę miał nic przeciwko temu, jeśli „A Head Full of Dreams” będzie faktycznie ostatnim w dorobku Coldplay.