The Dandy Warhols „Distortland”

Pierwszy koncert The Dandy Warhols w okolicy, na którym miałem być, został odwołany. Wpisałem to przykre zdarzenie do katalogu doświadczeń związanych z wyjazdami na koncerty, ale jakoś szczególnie mnie to nie zniechęciło i w końcu udało mi się zobaczyć jeden z moich ulubionych zespołów na żywo. Na początku kwietnia minął rok od występu The Dandy Warhols w stolicy Czech. Okres, gdy gościli w mainstreamie, głównie za sprawą singla „Bohemian Like You” ze znakomitego albumu „Thirteen Tales from Urban Bohemia”, dawno już minął. Obecnie wypełniają oddaną publicznością kluby wielkości praskiej Lucerny, co bardzo mi odpowiada, bo czasy, gdy największe wrażenie robiły na mnie wielkie rockowe spektakle również bezpowrotnie minęły.

W Lucernie zespół promował wydany w 2012 roku album „This Machine”, chociaż to określenie chyba nie do końca odpowiada faktom, bo w repertuarze koncertu zabrakło któregokolwiek fragmentu ostatniej wówczas płyty. „This Machine” był albumem bardziej wymagającym niż poprzednie krążki The Dandy Warhols, przez co przeszedł raczej niezauważony. Tymczasem poświęcenie mu większej uwagi prowadzi do odkrycia naprawdę dobrej płyty, na której pokręcone kawałki w rodzaju „Alternative Power to The People”, czy „16 Tons”, sąsiadują z przynajmniej dwoma nieziemskimi, ponadczasowymi, utworami. Mowa o nostalgicznym „Rest Your Head” i porywającym dynamiką „SETI vs. The WOW! Signal”. Nie wyobrażam sobie, aby mogło ich zabraknąć na wydanej w przyszłości składance podsumowującej twórczość ekipy z Oregonu. Pierwszy jest po prostu piękny, natomiast drugi spokojnie może stanąć w jednym rzędzie z największymi przebojami grupy, „Bohemian Like You” i „We Used to Be Friends”.

Na początku kwietnia do sklepów trafił nowy album zespołu zatytułowany „Distortland”. Premiera odbyła się bez rozgłosu i już po pierwszym odtworzeniu można być pewnym, że rozgłosu nowym albumem The Dandy Warhols ponownie nie zyskają. Nie wydaje się jednak, aby nowa propozycja była na to w jakiś szczególny sposób nastawiona. „Distortland” to płyta inna niż „This Machine”, skierowana głównie do dotychczasowych słuchaczy, nie mająca na celu poszukiwań stylistycznych i pozyskiwania nowych rzesz fanów, co z punktu widzenia zwolennika zespołu nie powinno stanowić zarzutu. Większości dźwięków, jakie słyszymy, można się po prostu spodziewać. Zdradza to już pierwszy na płycie „Search Party”, psychodeliczna jazda w stylu znanym z pierwszych płyt Dandysów, różniąca się wyłącznie czasem trwania, bo ten, jak i pozostałe utwory, zostały przycięte do średnio trzyipółminutowych kawałków.

Powolne tempo i mocarny riff ciągnący do przodu „Semper Fidelis” mają niemal sabbathowy klimat. Całość łagodzą śpiew Courtney’a, psychodeliczny posmak chórków i surfrockowe gitary, które pojawiają się również w następnym, bardziej dynamicznym i przebojowym „Pope Reverend Jim”. Przykładając miarę rockandrollowych hitów z lat 60., utwór zaliczyć należy do zdecydowanie tanecznych. A skoro już mowa o przebojowości, to zaznaczam, że nie mam tu na myśli szansy na wejście któregokolwiek utworu z zestawu do kanonu muzyki rockowej, bo evegreenów na „Distortland” zwyczajnie brak. „You Are Killing Me”, czy „All The Girls In London”, są przebojowe, ale w specyficznym, dandysowym stylu. Podobnie „STYGGO”, w którym Courtne Taylor-Taylor podśpiewuje sobie tak charakterystycznie, że trudno pomylić go z innym wokalistą. Słuchając jego śpiewu na całej płycie można odnieść wrażenie, że celowo tłumi w sobie wydobywanie dźwięków z większą mocą, przez co nadaje muzyce The Dandy Warhols jedyną w swoim rodzaju leniwą atmosferę.

Wszystkich, którzy uważają, że The Dandy Warhols skończyli się na „Kill’em All” odsyłam do przedostatniego „Doves”, który wprawdzie nie pozwala zapaść się w fotel ze słuchawkami na uszach na ponad dwadzieścia minut, ale gdyby go wydłużyć i pozwolić muzykom odlecieć, spokojnie mógłby konkurować z „It’s a Fast Driving Rave-Up with The Dandy Warhols Sixteen Minutes” z debiutu. Zestaw kończy „The Grow Up Song”, będący niezbyt dalekim krewnym tytułowego utworu otwierającego megaprzebojowy album „Welcome to the Monkey House”. W przypadku tamtej kompozycji czuło się nadchodzące uderzenie, wstęp do czegoś naprawdę mocnego, tu, kilka monotonnych akordów gitary akompaniującej niemal ziewającemu wokaliście, wieńczy płytę dźwiękami, które poprzedzić mogą wyłącznie zgaszenie światła i udanie się na spoczynek.

Przeciwnicy powiedzą, że „Distortland” to kopia własnych dokonań i nuda, ale je się z nimi nie zgodzę. Po trudniejszym w odbiorze „This Machine” mamy powrót na dobrze znane terytorium. The Dandy Warhols najwyraźniej nie mają potrzeby wybicia się czymś naprawdę spektakularnym, nikomu nie muszą udowadniać czegokolwiek i muzyką z „Distortland” jednoznacznie dają to wszystkim do zrozumienia. Niezależni, z dala od wielkich wytwórni, mogą robić, co im się podoba i robią to w sposób satysfakcjonujący ich i tych, dla których to robią. Jeśli miałbym określić nowy album jednym słowem, użyłbym wyrazu „bezpretensjonalny”. To dlatego można się do nowej płyty The Dandy Warhols odnieść pozytywnie, jak i ostro po niej przejechać. Ja, po wielokrotnym przesłuchaniu, jestem nastawiony zdecydowanie na plus.