[sHOrt cUt] Red Hot Chili Peppers „The Gateway”

Powiem szczerze, że ostatnim albumem Red Hot Chili Peppers, którego słuchałem z wypiekami na twarzy był „Californication”. Naprawdę mocny powrót zaliczył wówczas John Frusciante. Później chłopakom wiodło się niezbyt dobrze. Z „By The Way” można ułożyć w miarę interesującą EP’kę. „Stadium Arcadium”, amputując 65 % utworów, uznać można za solidną płytę skrywaną pod mnogością kompozycji, ale to, co dziś nagrywają Red Hot, dowodzi słuszności decyzji Frusciante o odejściu z zespołu. Chwilami zastanawiam się, czy muzycy parodiują samych siebie, czy kogoś kogo nie znam.

Na całej nowej płycie są ledwie dwa momenty godne uwagi. Momenty, nie utwory. Końcówka „Goodbye Angels” rozwija się ciekawie, jak przystało na zespół o jednoznacznie rockowych korzeniach. Co z tego, jeśli dotrwanie do końca utworu wymaga przebrnięcia przez jego początkową część, a tej naprawdę nie da się słuchać. Czy nikt nie powiedział im, że zaśpiewy „Ayo ayo ayo” groteskowo brzmiały już w „Snow (Hey Oh)” ze „Stadium Arcadium”? Naprawdę nikt nie odważył się powiedzieć im, że „Zephyr Song” z „By The Way” to miałka piosenka, która nie nadaje się nawet na drugą stronę singla? A taka właśnie jest najnowsza płyta Red Hot Chili Peppers. Miałka, wymęczona, bez pomysłu na piosenki. Tu za przykład posłużyć może drugi wspomniany moment. „This Ticonderoga” niesie mocny gitarowy riff, ale tylko do refrenu, który nagle obnaża brak koncepcji na zwieńczenie całości. Tak rozpoczęty numer nie może zwalniać w refrenie, bo to go zwyczajnie zabija. Gdyby popracować dłużej, być może coś dałoby się jeszcze zrobić z „The Hunter”, balladą, która w innych okolicznościach mogłaby urzekać swoim pięknem, a także z „Dreams of Samurai”, roztaczającą wokół siebie nostalgiczno-psychodeliczną aurę. To wszystko jednak za mało. Red Hot Chili Peppers nie dają rady udźwignąć własnej legendy. Aż nie do wiary, że to oni kiedyś biegali po scenie w samych skarpetkach.

Płytę wyprodukował Danger Mouse. Niestety, w tym przypadku jego nazwisko powinno na płycie zostać zapisane jako „Danger! Mouse!”. Tylko, kto mógł się tego spodziewać po ostatnim albumie The Black Keys, za którego produkcję również odpowiadał? Straciłem już nadzieję na to, że nowa muzyka Red Hot Chili Peppers mnie zaskoczy. To daje pewien cień szansy na przyszłość, bo łatwiej zaskoczyć kogoś, kto tego nie oczekuje.