Eiffel „A tout moment”

Eiffel [czyt. efel] – francuski inżynier, konstruktor mostów, najbardziej znany jako budowniczy paryskiej wieży nazwanej jego nazwiskiem. Żeby znaleźć inny opis hasła trzeba już trochę poszperać i to raczej w encyklopedii francuskiego rocka, niż powszechnej. Bo Eiffel to także założony w 1998 roku przez Romain’a Humeau, pochodzący z Bordeaux, zespół rockowy. Chociaż z tym francuskim rockiem bywa naprawdę różnie. Lokalna edycja Rolling Stone przygotowała swego czasu ranking stu najlepszych rockowych płyt wszech czasów. Dlaczego nie Top 500, jak to ma miejsce w przypadku edycji angielskojęzycznej? A skąd niby wziąć 500 rockowych płyt wydanych we Francji?

Analiza tytułów wybranych w wyniku selekcji wskazuje, że nawet podstawowa setka nastręcza wiele problemów. Trudno zrozumieć, w oparciu o jakie kryteria do rockowych zaliczono takie płyty, jak „Histoire de Melody Nelson” Serge’a Gainsbourg’a, „The Virgin Suicides” Air, czy „Clandestino” Manu Chao. Łączy je niewątpliwie to, że są znakomite, ale z rockiem trudno je trwale powiązać. Tym bardziej zadziwiające jest, że w Rolling Stone Top 100 nie znalazł się żaden album Eiffel, zespołu, który jest na wskroś francuski, a w dodatku zdecydowanie rockowy. Przez chwilę jeszcze zastanawiałem się, czy nieobecność „A tout moment” nie jest przypadkiem spowodowana wcześniejszą datą sporządzenia listy, ale okazało się to niewłaściwym tropem. „A Tout Moment” została po prostu w barbarzyński sposób pominięta.

Francuski rock, przynajmniej z mojej perspektywy, to przede wszystkim Noir Desir i Dionysos. Zespół Bertrand’a Cantat’a zakończył działalność w przykrych okolicznościach, natomiast Dionysos działa z powodzeniem do dziś, czyniąc swoim znakiem rozpoznawczym obieranie różnych kierunków muzycznych. Świadectwem tego, jak ważne dla francuskiej muzyki rockowej są oba zespoły jest cała masa naśladowców oraz wykonawców, na których twórczości Noir Desir i Dionysos tylko odcisnęły swe piętno.

Granica między naśladownictwem a inspiracją bywa cienka, a ocena, czy doszło do jej przekroczenia, należy zawsze do słuchacza. Gdyby upodabnianie się do innego wykonawcy było penalizowane, to pewnie w języku potocznym przestępstwo to nazywane byłoby zżynaniem. Zżynanie to oczywiście inna kategoria niż plagiat. W plagiacie chodzi o kopiowanie, w zżynaniu o wykorzystywanie podobnych patentów, niebędących jednak kalką. W muzyce do elementów pozwalających uznać wykonawcę za pokrewnego innemu artyście zaliczyć można brzmienie instrumentów, głosu, czy w końcu sposób gry. Gdyby Eiffel stanęli przed sądem oskarżeni o czyn polegający na zżynaniu z Noir Desir i Dionysos, w pierwszej chwili adwokat mógłby uznać sprawę za beznadziejną, ale przecież nawet najgorszy przestępca ma prawo do obrony.

W przypadku „A tout moment” oskarżyciel zadanie ma dość proste, wystarczy powołać kilka dowodów. Na przykład „Sous Ton Aile”. Utwór ten dość mocno przypomina „Don Diego 2000” Dionysos z produkowanej przez Steve’a Albini’ego płyty „…Western Sous La Neige”. Kompozycja jest bez zarzutu, ale dźwięki banjo, gitary akustycznej i sposób ich wykorzystania przywołują jednoznaczne skojarzenia. Podobnie „Clash”, tyle że tym razem znajomy wydaje się westernowy rytm. A Noir Desir? Ekspresja i artykulacja z jaką śpiewa Romain Humeau, dla przykładu tylko, w „Ma Blonde” powoduje, że nawet osoby o stosunkowo niewielkiej fantazji mogą sobie wyobrazić Bertrand’a Cantat’a przy mikrofonie. To, że gitary przypominają te z „Tostaky” i „666.667 Club” nie kwalifikuje się nawet do nałożenia mandatu, ale perkusja w „Mille Voix Rauques” Eiffel jest niemal żywcem wyjęta z „Fin de siècle” i jadącego tym samym bitem utworu otwierającego piątą płytę Noir Desir.

Co może zatem przemawiać na korzyść obrony? W utworach Eiffel jest coś nieuchwytnego, co nie pozwala się od „A tout moment” uwolnić. Siła emocji zamkniętych w muzyce sprawia, że najmniejszy pierwiastek nieszczerości nie jest w niej wyczuwalny, inaczej niż ma to miejsce u artystów podrabiających cudze dokonania. Poza tym, gdyby odrzucać nagrania rockowe tylko z tego powodu, że słychać w nich inspirację innym wykonawcą, to ilość pozycji do wyboru stopniałaby niemal do zera. Argumenty tego rodzaju oczywiście mogą być niezbyt przekonujące, więc na koniec trzeba wspomnieć o wzajemnych powiązaniach Noir Desir i Eiffel, bo drogi Bertrand’a Cantat’a i Romain’a Humeau przecięły się niejeden raz. Pomijając wielokrotny gościnny udział Cantat’a w koncertach Eiffel, Humeau odpowiedzialny jest za aranżację „Des visages, des figures”, tytułowego utworu z ostatniej płyty Noir Desir. Tym bez problemu wytłumaczyć można podobieństwo partii otwierającej „A tout moment la rue” z „Le Vent Nous Portera” Noir Desir, a że drugi głos w tym utworze należy do Cantat’a…

Występująca u słuchacza nieświadomość istnienia źródeł inspiracji powoduje, że uznaje on muzykę za oryginalną. A przecież każdy artysta wzoruje się na tym, co miało na niego wpływ. I nie jest to niczym nagannym, tak po prostu wygląda proces twórczy. W tej kwestii zauważyłem jednak u siebie dwojakie podejście do propozycji muzycznej wykonawców, których korzenie bez problemu rozpoznaję. Widoczne zapożyczenia mi nie przeszkadzają albo całkowicie dyskredytują muzykę, która trafia na listę wykonawców niegodnych uwagi z powodu braku własnej tożsamości. Mam tak od zawsze, a mimo to, do dziś nie udało mi się rozgryźć mechanizmu rządzącego zaliczaniem do jednej z powyższych kategorii. Cantat i Noir Desir bez wątpienia pozostają dla Eiffel wzorem, ale fakt, iż słychać to na „A tout moment”, nie przeszkadza mi w najmniejszym stopniu.