Marc Spitz „David Bowie. Biografia”

Ze względu na wiek nie było mi dane słuchać kolejnych albumów Bowiego w dniu premiery. I chyba to zawsze był mój problem z Davidem Bowie. Uwielbiam „Ziggy Stardust and The Spiders from Mars”, „Let’s Dance”, a z późniejszych płyt „Earthling”, ale już „The Next Day” nie trafio do mnie w najmniejszym stopniu. Ostatnią płytę Bowiego po kilkukrotnym przesłuchaniu uznałem za interesującą, być może pod presją wydarzeń, ale dość szybko odstawiłem na półkę, stwierdzając, że, poza wymienionymi wyżej tytułami, ograniczę się jednak do słuchania dwuczęściowej składanki „The Best of…”. Bo David Bowie to kilkadziesiąt naprawdę genialnych singli, których po prostu nie wypada nie znać.

Biografię muzyka autorstwa Marca Spitza miałem na półce od półtora roku, ale zawsze było coś innego do przeczytania albo nie miałem nastroju. W końcu jednak postanowiłem zmierzyć się z kilkusetstronicową książką. Marc Spitz nie ukrywa, że jest wielkim fanem artysty. Stara się zachować równowagę pomiędzy uwielbieniem dla przedmiotu zainteresowań a dziennikarskim obiektywizmem, ale ostatecznie nie do końca mu to wychodzi. Po skończonej lekturze można dojść do wniosku, że gdyby nie David Bowie, świat muzyki popularnej wyglądałby zupełnie inaczej, a może nawet przestałby istnieć.

Wysłuchanie dziś po raz pierwszy „Heroes”, czy „Low”, nie rzuca słuchacza na kolana. Innowacyjność albumów blednie w świetle wszystkich płyt, które ukazały się później, włącznie z tymi, dla których Bowie był oczywistą inspiracją. Dzieje się tak dlatego, że każda muzyka ma swoje miejsce, czas i brzmienie, które w przypadku wielu albumów Bowiego po prostu się zestarzało. Najważniejsze płyty artysty ukazały się tak dawno temu, że zaryzykuję stwierdzenie, iż wielu muzyków swoje „inspiracje Bowiem” zawdzięcza w większym stopniu producentom nagrań, niż samym sobie. Z Bowiem jest inaczej niż z Beatlesami, czy Stonesami, u których fundamentem utworów, bez względu na dźwięk, zawsze były niezrównane melodie. U Bowiego często nie były one aż tak oczywiste, a spora część jego kreatywności znajdowała ujście w teatralności i wizerunku, którego zmiany dokonywał stosownie do potrzeb. I jeśli to wszystko jest dla was zagadką, rozwikłacie ją czytając biografię autorstwa Marca Spitza. Autor przedstawia kolejne wcielenia Bowiego, szczegółowo omawiając jego inspiracje, a także współpracowników, którzy mieli niemały wpływ na twórczość muzyka. Książka Spitza stanowi klucz do zrozumienia Davida Bowiego i jego twórczości.

Dziennikarz mniejszy nacisk położył na opisy ekscesów z udziałem Bowiego, których było przecież niemało. Znając niektóre głośniejsze przypadki można wręcz odnieść wrażenie, że Marc Spitz próbował przypodobać się sposobem narracji swojemu bohaterowi, żyjącemu jeszcze w czasie, gdy książka powstawała. Spitz opisuje relacje rodzinne muzyka, w tym silną więź z chorym psychicznie bratem, ale o narkotykowym dnie, którego sięgnął Bowie w latach 70., oraz seksualnych eksperymentach i związanych z nimi kontrowersjach autor pisze w sposób beznamiętny. Nie umniejsza to w niczym wartości książki, ale kilka anegdot sprawiłoby z pewnością, że byłaby ona bardziej wciągająca, a tak, momentami trochę nuży.

Podsumowując jednym zdaniem, książka Spitza to pozycja skierowana do tych wszystkich, którzy chcą zrozumieć fenomen twórczości Dawida Bowiego.