The Police „Certifiable (Live In Buenos Aires)”

Tak, wiem. The Police wydali „Certifiable” w 2008 roku. Dlaczego więc sięgnąłem po tę płytę dopiero teraz? Nie mam pojęcia. Przecież uwielbiam koncerty, płyty koncertowe i The Police, a na tamtej trasie widziałem zespół w Chorzowie. Pewnie spojrzałem w sklepie na setlistę albumu i stwierdziłem, że mam już w domu zestaw największych przebojów grupy, kupiłem coś innego, a później zwyczajnie o płycie zapomniałem.

Ktoś kiedyś nazwał mnie głupkiem, gdy wypowiedziałem się na temat twórczości The Police stwierdzając, że to zespół słabych płyt i nieziemskich wręcz singli. Nie odbieram nikomu prawa do oceny mojej kondycji umysłowej. Przyznaję też, że nieco uprościłem sprawę w celu wywołania dyskusji, ale od razu „głupek”? Spójrzmy prawdzie w oczy. Ile numerów The Police z pierwszych czterech studyjnych płyt, poza singlami, potraficie zanucić albo przynajmniej wymienić nie przekręcając tytułu? Pewnie niewiele, ale na bank powiecie, że „Synchronicity” to płyta genialna od początku do końca. I tu się oczywiście zgodzę, przyznam nawet, że na pozostałych płytach znajdują się utwory, które singlami nigdy nie były, a nie sposób odmówić im przebojowości.

Prawdziwość powyższych twierdzeń potwierdza zapis koncertów z Buenos Aires, zgrabnie zmontowanych w „Certifiable”. W przeważającej części wydawnictwo wypełniają singlowe hity, choć zdarzają się między nimi rodzynki, jak choćby zamykający całość „Next To You”, czy „Hole in My Life”, z debiutu. The Police grając już na wstępie „Message in The Bottle”, „Synhronicity II” i „Walking on The Moon” nie pozostawili złudzeń co do tego, że dla wielu widzów będzie to koncert życia. Ile jeszcze jest zespołów na świecie, które takim zestawem mogłyby otworzyć koncert? Pewnie niewiele, bo pozwolić sobie na coś podobnego może wyłącznie wykonawca mający w repertuarze całą masę przebojów.

Dalece niesprawiedliwe byłoby jednak stwierdzenie, że „Certifiable” to wyłącznie „the best of…” w wersji z oklaskami. To naprawdę znakomity koncert. The Police, mimo wieloletniej przerwy, grają doskonale. Sting, Andy Summers i Stewart Copeland niczym puzzle tworzą niesamowity muzyczny obraz. To jeden z tych zespołów, który nie mógłby istnieć bez któregokolwiek z tworzących go muzyków, nawet jeśli to Sting odpowiedzialny był zawsze za lwią część repertuaru. Podobno w trakcie trasy stosunki między muzykami były mocno napięte. Jeśli naprawdę tak było, to nie da się tego usłyszeć w materiale z Buenos Aires.

W wersji wideo „Certifiable” zaskakuje brakiem rozmachu. Zupełnie, jakby oprawa koncertu miała współgrać z oszczędną, choć pełną emocji, muzyką. Realizacja obrazu sprawia wrażenie, jakby koncert odbywał się w małym klubie, a nie na wielkim stadionie. Rezygnacja z dynamicznych ujęć ułatwia obserwację mistrzów w akcji, a ta jest pełna smaczków, czasem dających się wychwycić dopiero przy kolejnym obejrzeniu. Nawet jeśli uzasadnieniem dla objazdu świata po latach były wyłącznie względy ekonomiczne, to zarejestrowany materiał w najmniejszym stopniu nie podważa legendy The Police. Na scenie najważniejsza jest muzyka.

Reaktywacja w 2007 roku okazała się wyłącznie przedsięwzięciem koncertowym. „Certifiable”, będąc uzupełnieniem skąpej koncertowej dyskografii zespołu, stanowi jego doskonałą dokumentację. Rozważanie, czy dobrym rozwiązaniem nie byłoby kontynuowanie kariery zespołu i wejście do studia mogłoby być jałowe, gdyby nie to, że Sting w ostatnich latach systematycznie oddalał się od rockowego repertuaru, a gdy postanowił do niego wrócić na wydanym w zeszłym roku albumie „57th & 9th”, zaliczył spektakularną artystyczną klapę. Niech zatem „Certifiable” pozostanie ostatnim wydawnictwem The Police, bo bez wątpienia stanowi dla zespołu powód do zadowolenia.

WP_20170405_21_32_28_Pro