Dog Eat Dog „Brand New Breed”

Dog Eat Dog obchodzą 27. urodziny. Pewnie wielu z was zapyta: To oni jeszcze żyją? No, żyją. Wprawdzie przez ponad 10. lat nie nagrali żadnej nowej muzyki, ale wciąż grali koncerty. Kilka dni temu ponownie ruszyli w europejską trasę koncertową, tym razem mając do zaprezentowania także nowe utwory. Na razie tylko cztery, ale od czegoś trzeba zacząć.

EP-ka zatytułowana „Brand New Breed” została udostępniona do odsłuchu na nowej oficjalnej stronie internetowej Dog Eat Dog. Na razie nie ma informacji, czy będzie można kupić ją na którymś z fizycznych nośników. A co można powiedzieć o wypełniających ją utworach? Nie czeka nas żadna stylistyczna wolta. Otwierający całość „XXV” to złożony z dobrze znanych elementów zespołowego stylu rocznicowy manifest, z tekstem poświęconym dwudziestu pięciu latom na scenie. Z pewnością będzie stałym punktem nadchodzących koncertów, bo fragmenty, w których John Connor śpiewa „I say Dog, you say Eat, Dog Eat Dog!” nie tyle nadają się do śpiewania przez publiczność, ile zostały z premedytacją w tym celu przygotowane. Zabawa na koncertach gwarantowana. Podobnie na żywo sprawdzi się „Vibe Cartel”, skrojony według tego samego schematu.

Po klasycznym Dog Eat Dog na początku, w „Lumpy Dog” dostajemy porcję reggae i saksofon, który był znakiem rozpoznawczym zespołu na pierwszych dwóch albumach, „All Boro Kings” i „Play Games”. Reggae jestem w stanie strawić wyłącznie w przypadku, gdy wykonawca jest ze swej natury rockowy. Łatwiej mu uniknąć typowego dla przedstawicieli gatunku wprowadzania w śpiączkę. „Lumpy Dog” to potwierdza rozpoczynając się ostrym riffem, który powraca po każdym bujającym fragmencie, niczym zastrzyk adrenaliny.

Ostatni na „płycie” „Emoji Baby” to zrzynka z nu-metalowych kapel. To zdanie byłoby prawdziwe, gdyby nie to, że Dog Eat Dog kładli podwaliny pod styl na równi z Rage Against The Machine, a niektórzy członkowie zespołu nawet wcześniej, bo przecież Dave Neabore wywodzi się z Mucky Pup, amerykańskiej legendy sceny niezależnej. Problemem zespołów łączących w swojej muzyce różne gatunki, na przykład rock, czy metal, z hip-hopem, jest samoograniczenie i trudności z wydostaniem się z ram własnej stylistyki. Spośród zespołów w jakiś sposób pokrewnych Dog Eat Dog problem ten dotknął wszystkie największe, Rage Against The Machine, Limp Bizkit i Korn. Z kolei składy hip-hopowe, by przetrwać, podążają w kierunku rocka, czego dobrym przykładem jest Cypress Hill. W całym tym towarzystwie Dog Eat Dog byli najodważniejsi, bo na „Amped” podjęli udaną próbę ucieczki w inne rockowe rejony bez zdrady ojczyzny. Prawdopodobnie skrzydła podcięły im wtedy spadek popularności i utrata kontraktu. Dziś już za późno na eksperymenty, wystarczy udany powrót do korzeni. I jeśli cztery kawałki z „Brand New Breed” są zapowiedzią równie udanej płyty, to nie mam nic przeciwko temu.

Koncertową formę Dog Eat Dog będzie można sprawdzić w trakcie nadchodzących koncertów. Jeden z nich formacja zagra 1 maja w ramach wrocławskiej Majówki, ale jeśli ktoś woli zobaczyć zespół w warunkach klubowych, to 17 kwietnia Dog Eat Dog wystąpią w Berlinie, a dziesięć dni później w Pradze.