The Dandy Warhols @ Festsaal Kreuzberg, Berlin, 24.02.2017
Po raz pierwszy na koncercie Dandy Warhols w Berlinie miałem być 24 listopada 2012 roku. Zespół z Oregonu miał być główną atrakcją festiwalu pod nazwą Eurorock Maraton, odbywającego się w Columbiahalle. Podejrzewam, że impreza została odwołana z powodu niewielkiego zainteresowania. Było to dla mnie sporym zaskoczeniem, bo żyłem w przeświadczeniu, że Dandy Warhols w pojedynkę są w stanie wypełnić przynajmniej dolną część sali. Trzy lata później berliński koncert Dandysów odbył się w Postbahnhof, ale wtedy postanowiłem zobaczyć zespół w praskiej Lucernie. Koncert był świetny, ale o tym, że Dandy Warhols mogą być w jeszcze lepszej formie mogłem się przekonać dopiero w lutym tego roku, gdy ponownie zawitali do Berlina.
W chwili, gdy kupowałem bilety koncert zlokalizowany był w Lido, dawnym kinie mogącym pomieścić ok. 500. osób. Tym razem jednak zainteresowanie występem przerosło oczekiwania organizatorów. Po kilku tygodniach od rozpoczęcia dystrybucji wejściówek otrzymałem wiadomość o zmianie miejsca imprezy, która teraz miała się odbyć w Festsaal Kreuzberg. W sumie nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie to, że Festsaal Kreuzberg spłonęła doszczętnie kilka lat temu, niedługo po tym, gdy dane mi było widzieć tam Mudhoney promujących płytę „Vanishing Point”. Jakiś czas później słyszałem o akcji crowdfundingowej mającej na celu wsparcie odbudowy budynku, ale jej rezultaty nie były mi znane. Okazało się jednak, że to zupełnie inna sala, bo Festsaal Kreuzberg mieści się teraz w pofabrycznej hali położonej w bezpośredniej bliskości Areny. Klub o pojemności 1200 widzów w piątkowy wieczór wypełniony był do ostatniego miejsca, co potwierdzała wywieszona na drzwiach informacja o braku biletów.
W roli supportu wystąpił zespół, którego nazwy nie pamiętam. Po raz kolejny potwierdziło się, że w moim wieku powinienem już niektóre rzeczy notować. Ostatni wykonany przez rozgrzewacza utwór słyszałem stojąc w kolejce do szatni, ale to za mało by powiedzieć o nim cokolwiek. Sądząc po braku zainteresowania płytami zespołu po koncercie, raczej niewiele straciłem. W okolicy 21:00 na scenie pojawili się muzycy Dandy Warhols. Zaczęli bez niespodzianek, „Be-In”, „Crack Cocaine Rager”, „Get Off” i „Not If You Were the Last Junkie on Earth”. Od razu dało się wyczuć pogodniejszy, niż kilka lat temu w Pradze, klimat. Ze sceny biła radość, wszystko było zagrane na dużo większym luzie. Zespół promował swoją ostatnią płytę zatytułowaną „Distortland”, ale zastanawiałem się, czy w setliście pojawi się jakikolwiek jej fragment. Moje obawy spowodowane były tym, że będąc w trasie z „This Machine” w Pradze Dandysi nie zagrali żadnego numeru z tej płyty. Tym razem było lepiej, bo w Berlinie „Distortland” reprezentowały aż (sic!) dwa utwory, „STYGGO” i „You Are Killing Me”. Wybrałbym inne, ale zawsze coś. A „This Machine” nadal jakby nie istniała. Szkoda, bo są na niej przynajmniej dwie perełki, które chciałem usłyszeć – „Rest Your Head” i „Seti vs. the Wow! Signal”.
W połowie koncertu Courtney Taylor-Taylor został sam na scenie i przygrywając sobie na gitarze wykonał „Every Day Should Be a Holiday”. Od dawna największą reprezentację w repertuarze koncertowym Dandy Warhols mają druga i trzecia płyta, ale nie powinno to dziwić jeśli weźmiemy pod uwagę ilość naprawdę świetnych numerów z nich pochodzących. Magicznym momentem koncertu było wykonanie „Godless” z „Thirteen Tales from Urban Bohemia”. Na scenie obok muzyków zespołu pojawił się trębacz, który, jak powiedział wokalista, kiedyś zjeździł z zespołem kawał świata, a dziś mieszka w Berlinie. „Godless” to jeden z najpiękniejszych nastrojowych utworów Dandy Warhols, ale bez trąbki część piękna gdzieś ulatuje. Tym razem wszystko zabrzmiało wspaniale i tylko dla tej chwili warto było wybrać się tego dnia do Berlina.
Wszystko wskazuje na to, że Dandy Warhols pracują już nad nowym albumem. Przed berlińskim koncertem na stronie internetowej zespołu pojawił się nowy utwór, zatytułowany „Thick Girls Knock Me Out (Richard Starkey)”. Zespół wykonał go w piątkowy wieczór, ale, sądząc po reakcji publiczności, niezbyt wiele osób zdążyło go odsłuchać przed koncertem. A szkoda, bo nie miałbym nic przeciwko temu, aby kawałek znalazł się na nowej płycie i wszedł na stałe do koncertowego repertuaru grupy. Już dziś zaliczam go do największych przebojów zespołu.
Z utworów, które mocno zapisały się w mojej pamięci tego wieczoru wymienić mogę jeszcze „Horse Pills”, zdecydowanie najmocniejszy fragment koncertu. Szkoda, że „Bohemian Like You” zabrakło odrobinę dynamiki, a drugim koncertowym pewniakiem, który wypadł nieco blado, okazał się „We Used to Be Friends”. Szkoda, ale pozostała część dwugodzinnego setu pozwoliła się na tym zbytnio nie skupiać. Na koniec Dandysi zaserwowali połączone „Pete International Airport” i „Boys Better”. W pierwszym stworzyli psychodeliczny kolaż sprzężeń ozdobionych klimatycznymi światłami, w drugim zaatakowali wściekle potęgując efekt stroboskopami. Ostatecznym zwieńczeniem występu był krótki set DJ’ski Zii McCabe, co było zaproszeniem na imprezę z jej udziałem, która miała się odbyć o północy w klubie położonym w Mitte.
Wychodząc z sali natknęliśmy się na perkusistę Dandy Warhols Brenta DeBoer’a, z którym zamieniliśmy kilka słów. Poziom mojego zadowolenia po koncercie był tak duży, że pożałowałem, iż nie pojechałem na dwa koncerty poprzedzające występ zespołu w Berlinie, które odbyły się w Pradze i w Dreźnie. Zastanowię się nad tym następnym razem, bo widzę, że zadowolenie nie maleje wraz z czasem, który upłynął od koncertu.