Hey Ho! Let’s Go! – Ramones Museum & Bar Berlin

W kwietniu minęło 41 lat od fonograficznego debiutu Ramones. Rocznica jak każda inna, nawet nie okrągła, ale jest przynajmniej kilka powodów, by ponownie wspomnieć o zespole. Po pierwsze, muzyka grupy bardzo często wymieniana jest przez innych wykonawców, jako źródło inspiracji. Po drugie, logo Ramones jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych znaków firmowych w dziejach rocka, bo jeśli wywalony jęzor Stonesów to rockowy odpowiednik Coca-Coli, to okrągły stempel nowojorczyków jest jak Pepsi. Po trzecie, okładka debiutanckiej płyty Ramones jest nie mniej ikoniczna, niż „Never Mind The Bullocks” Sex Pistols, „London Calling” The Clash, czy „Nevermind” Nirvany. Po czwarte, w końcu, Ramones to jeden z najbardziej energetycznych zespołów świata, którego muzyka jest tak chwytliwa, że Watykan powinien uznać za cud nieprzebicie się zespołu do mainstreamu.

W zasadzie pisząc powinienem używać czasu przeszłego, bo wszyscy członkowie oryginalnego składu Ramones już nie żyją. Zmarli zbyt wcześnie, jeśli zważyć na standardy wyznaczone przez Rolling Stones. Mieli prawdziwego pecha, bo nie zdążyli nawet reaktywować się, by ruszyć w wyprzedaną trasę po największych arenach świata. Gdybym mógł się przenieść w czasie, by zobaczyć dziesięć nieistniejących już zespołów na żywo, z pewnością Ramones znaleźliby się w tym wąskim gronie. Dziś jednak cieszę się, że są legendą, bo oglądanie podstarzałych rockmanów na scenie najczęściej ociera się o śmieszność. Niewielu potrafi starzeć się z godnością.

Jednym z moich ulubionych miejsc na muzycznej mapie Berlina jest Ramones Museum. Jestem w nim za każdym razem, gdy odwiedzam miasto, jak w chwili, gdy powstaje ten tekst. Do niedawna muzeum mieściło się niedaleko Oranienburgerstr., ale tak długo zbierałem się do opowiedzenia o nim, że dziś wspominam o poprzedniej lokalizacji wyłącznie z kronikarskiego obowiązku. Od marca wystawa przeniosła się na Kreuzberg i trzeba powiedzieć, że trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce, bo ilość pubów w okolicy sprzyja częstszym odwiedzinom. Niedaleko stąd znajduje się także wiele klubów, w których na co dzień odbywają się koncerty. Minutę idzie się do Musik und Frieden, tyle samo, choć w przeciwnym kierunku, do Bi-Nuu, a pięć minut zajmuje pokonanie trasy do Lido, Areny, czy nowej Festsaal Kreuzberg. Nieco dalej jest do Mercedes-Benz Areny, ale i tam spacer trwałby niewiele dłużej niż kwadrans. Ma to znaczenie również dlatego, że w Ramones Museum bywa wielu muzyków przybywających do Berlina.

Gdy dowiedziałem się o planowanej przeprowadzce zastanawiałem się, czy autografy mniejszych i większych gwiazd rocka złożone na ścianach kawiarni przepadną na zawsze. Fizycznie musiały zostać w poprzednim miejscu, ale uwiecznione na tapecie ozdobiły jedną ze ścian nowego lokalu przy Oberbaumstr. A było co zachować, bo z bardziej znanych wykonawców swoją obecność w Ramones Museum pismem obrazkowym zaznaczyli przez lata między innymi członkowie Royal Blood, Wolfmother, The Jet, Against Me, Billy Talent i Royal Republic. Co ciekawe, przepadł gdzieś osobisty wpis Eddiego Veddera ze zdjęciem. Może jeszcze nie wszystko zostało wyciągnięte z kartonów po przenosinach, a może wypadł z obiegu wystawienniczego? Swoje nowe miejsce znalazł natomiast, oprawiony w ramę godną płótna uznanego malarza, plakat promujący koncert The Clash z podpisem Joe Strummera. Pomiędzy tymi muzycznymi skarbami można natknąć się na podobiznę papieża Jana Pawła II. Kontekstu, w jakim została ona umieszczona nie będę zdradzał, by nie psuć zabawy osobom, które zdecydują wybrać się na Kreuzberg.

W części barowej muzeum można nabyć wiele gadżetów, płyty, koszulki, czapki, książki, filmy i pocztówki, wszystko związane z Ramones. Bardziej majętni fani znajdą płytę z autografami muzyków za jedyne 600 euro albo, już znacznie taniej, oryginalną koszulkę z trasy koncertowej Ramones. Przede wszystkim jednak w Ramones Museum można miło spędzić czas słuchając muzyki i popijając różnego rodzaju trunki. Każdy miłośnik rocka bez wysiłku wsiąknie tu na kilka godzin, w dodatku bez obaw, że zostanie zakatowany muzyką nowojorczyków. A jest jeszcze część ekspozycyjna, w końcu „muzeum” w nazwie do czegoś zobowiązuje. Wykupienie w barze plakietki za symboliczną kwotę upoważnia do wieczystego wstępu. W środku naprawdę jest co pooglądać, ale tam czekają już wyłącznie memorabilia dotyczące Ramones. Są plakaty z koncertów, cała masa zdjęć, wycinki z gazet, kurtka, trampki i spodnie (używane) wokalisty, część posklejanego taśmą izolacyjną statywu mikrofonu, pałki perkusisty i bas. W kilku zakamarkach można obejrzeć na ekranach telewizorów wywiady z muzykami, a także „End Of The Century”, jeden z najlepszych dokumentalnych filmów wszech czasów traktujących o wykonawcy rockowym, oraz „Rock’n’Roll High School”, do którego Ramones lata temu nagrali muzykę. Tu „stracić” można jeszcze więcej czasu.

W ramach prywatnych „obchodów” rocznicy ukazania się debiutanckiej płyty Ramones kupiłem przez zupełny przypadek w innej części Berlina winyla z zarejestrowanym koncertem zespołu, który odbył się w klubie Roxy w Hollywood, 12 sierpnia 1976 roku. Po przesłuchaniu płyty utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że chciałbym się cofnąć w czasie by móc tam wtedy być. Szkoda, że nie jest to możliwe. Berlin jest miastem, w którym klubów z rockową muzyką jest dziesiątki, jeśli nie setki, ale Ramones Museum & Bar na ich tle zdecydowanie się wyróżnia, jest jedyny w swoim rodzaju. Ten lokal ma to, czego brakuje sieciowej Hard Rock Cafe – klimat. A dla fanów Ramones wizyta tu powinna być niczym pielgrzymka do miejsca objawień dla innowierców.