Muzyczny bilans 2016 roku – KONCERT ROKU

Zeszły rok nie obfitował szczególnie w koncerty, na których byłem. W poprzednich latach bywało lepiej. Mimo to o dwóch występach muszę wspomnieć, bo pierwszy był jednym z najlepszych, jakie widziałem w życiu, a drugi, też świetny, był wydarzeniem rangi historycznej.

Bezapelacyjnie, najlepszym koncertem zeszłego roku był warszawski występ The Waterboys, promujących album „Modern Blues”. Mike Scott z kolegami zrobił ze mną to, co kiedyś zrobili Nick Cave i The Afghan Wigs – pozamiatał. Scott nie jest zwyczajnym rockowym muzykiem, to prawdziwy artysta, sceniczny magik. Osiągnął poziom, który dla wielu na zawsze pozostanie marzeniem. Od czerwca zeszłego roku czekam na okazję, by ponownie zobaczyć zespół na żywo.

Drugi koncert, który był dla mnie wielkim przeżyciem, to berliński występ Yello. Jeden z czterech pierwszych koncertów w karierze duetu. Nawet, gdyby Dieter Meier i Boris Blank zawiedli, cieszyłbym się z uczestnictwa w tym historycznym wydarzeniu, bo muzyka Yello towarzyszy mi od dziecka. Poradzili sobie zadziwiająco dobrze, a elektrownia, w której zorganizowano koncert, dopełniła niezwykłego klimatu. Na marginesie, był to jeden z najlepiej nagłośnionych koncertów, na jakich byłem.

Z żalem wspomnę także dwa koncerty, na których nie byłem. Na Pixies w Poznaniu bilety mam wciąż z kuponem kontrolnym. Cóż, gdy pisanie o muzyce nie jest wykonywanym zawodem, bywa i tak. Nie dotarłem też na Amadou & Mariam do Wrocławia, dzień przed koncertem Davida Gilmoura, na którym już udało mi się być. Jeśli mam być szczery, w ciemno zgodziłbym się na zamianę terminów.