Muzyczny bilans 2016 roku – PŁYTA ROKU, 2/2

Metallica „Hardwired… To Self-Destruct” Metallica Hardwired

Nie sądziłem, że dane mi będzie jeszcze kiedyś napisać coś podobnego. Udało się! Najnowszy album Metalliki to pierwszy materiał od Czarnego Albumu, którego zawartość nie przyprawia o mdłości. To powrót do 91. roku (chwytliwe riffy), z ukłonem w kierunku najstarszych fanów (długie kompozycje). A na dodatek całość brzmi potężnie.

Pixies „Head Carrier” pixies head-carrier

Kim Deal porzuciła zespół i wciąż szykuje powrót The Breeders. W Pixies zastąpiła ją młodsza, ale nie mniej doświadczona Paz Lenchantin. „Head Carrier” to album, jakiego można było się po zespole spodziwać. Niby pokręcony, a z drugiej strony perwersyjnie melodyjny.

Suede „Night Thoughts” suede-night-thoughts

Na powrót Bernarda Butlera do Suede nie ma już co liczyć, skoro grupa po reaktywacji w 2013 roku nagrała drugi album bez niego. „Bloodsports” był świetną płytą, ale „Night Thoughts” jest dowodem na to, że zawsze można stworzyć coś jeszcze bardziej doskonałego. Bez spoglądania w lusterko wsteczne, Suede nagrali album, na którym każdy utwór jest diamentem.

Wolfmother „Victorious” wolfmother victorious

Andrew Stockdale najpierw chciał rozpocząć karierę solową. Nie udało się, pomimo wydania świetnego albumu zatytułowanego „Keep Moving”. Potem postanowił odświeżyć szyld Wolfmother, ale pomyślał, że „New Crown” wyda sam. Poniósł fiasko zarówno pod względem artystycznym, jak i komercyjnym. W nagraniu „Victorious” pomógł mu producent Brendan O’Brien i Wolfmother wrócili na właściwe tory. Wprawdzie nie ma już tej samej magii, która działała w składzie z debiutu, ale i tak jest pysznie.

R. Wilson „Makes Me Think of Home” Wilson makes-me-think-of-home

Ray Wilson wydał w zeszłym roku dwa albumy studyjne, akustyczny „Song for a Friend” i elektryczny „Makes Me Think of Home”. I właśnie ten drugi zasługuje na szczególną uwagę, bo idealnie zgrały się na nim trzy najważniejsze składowe stylu wokalisty, kompozycje, emocje i głos.

Yello „Toy” Yello Toy signed

Trudno uznać ostatni album Yello za przełomowy. To, co Dieter Meier i Boris Blank mieli zrobić dla muzyki popularnej już zrobili. Panowie jednak starają się nie zostawać zbyt daleko w tyle i wciąż tworzą ciekawe muzyczne kolaże. „Toy” jest płytą najbliższą temu, co można było usłyszeć, zanim Yello unowocześnili brzmienie na płycie „Zebra”. Nie jest to jednak żaden powrót do korzeni, raczej rozwój bez odcinania się od nich. Z faktu, że po raz pierwszy w historii zaczęli koncertować, wnioskować można, że to, co robią, wciąż ich bawi.