Mark Lanegan Band „Gargoyle”

Mark Lanegan w swoją muzyczną drogę wyruszył wiele lat temu. Na początku wraz z kolegami utworzył Screaming Trees, proponując syntezę amerykańskiego rocka garażowego i post punku. Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku Screaming Trees wciągnięty został przez grunge’owy wir do jednego zbiornika wraz z Pearl Jam, Nirvaną, Soundgarden i Alice In Chains, bo, jak pozostałe zespoły, pochodził ze stanu Waszyngton. Po rozpadzie grupy Mark Lanegan, nagrywający pod własnym nazwiskiem jeszcze w czasach jej istnienia, nie tylko działał solo, ale także podejmował się współpracy z innymi wykonawcami. Udzielał się w Queens of The Stone Age, z Gregiem Duli grał w The Gutter Twins, nagrywał płyty w duecie z Isobell Campbell, a i to nie jest kompletna lista kolaboracji, w których uczestniczył.

Podstawowa działalność Marka Lanegana skupia się wokół albumów solowych i sygnowanych nazwą Mark Lanegan Band. Pewnie z punktu widzenia artysty podział ten ma jakieś znaczenie, ale biorąc pod uwagę jego dominującą osobowość i wpływ na dobór muzyków w obu projektach, trudno nie oceniać jego dyskografii jako całości. A, że składają się na nią różnorodne pod względem stylistycznym płyty, to już inna kwestia. Nawet nie cofając się zbyt daleko, dwie poprzednie płyty wokalisty stanowiły swoje całkowite przeciwieństwo. „Imitations” to Mark Lanegan intymny, w przeróbkach nastrojowych utworów z końca lat 60. i początku lat 70. na głos i gitarę. Z kolei „Phantom Radio” to nieco zaskakujący ukłon w stronę elektroniki. Obie mogły być trudne do zaakceptowania nie tylko dla fanów Screaming Trees, ale też dla miłośników „Blues Funeral”, zdecydowanie rockowego albumu z 2012 roku, jednak spoiwem wszystkich płyt, w nagraniu których udział brał Mark Lanegan, jest jego głos. Obojętnie w jakie muzyczne rejony wokalista się kieruje, nie sposób go pomylić z kimś innym.

Już rozpoczynający płytę „Death’s Head Tatoo” zdaje się wskazywać na powrót do drogi obranej na „Blues Funeral”. Pierwszy utwór to jedynie rozgrzewka, bo prawdziwą perełką jest „Nocturne”. Zgiełk gitar okazuje się zupełnie niepotrzebny, ale nie oznacza to, że Lanegan z gitarowych brzmień zupełnie zrezygnował. Potraktował je jako narzędzie do tworzenia dźwiękowych krajobrazów, uzupełniających elektroniczne tło, co finalnie przypomina nieco ostatnie płyty New Order. Bardzo podobny w klimacie jest wybrany do promocji „Beehive”, dlatego na ich tle zupełnie odmiennie prezentuje się „Blue Blue Sea”. Tu dominują partie organów, trochę, jak u Neila Younga, gdy na moment chce odetchnąć od przesterowanych gitar. Z kolei „Emperpor” można by okrzyknąć radosnym utworem, trochę w stylu The Dandy Warhols, gdyby wrażenia nie „popsuł” posępny śpiew wokalisty.

Z płyty na płytę wokal Marka Lanegana staje się coraz niższy, a przez to bardziej tajemniczy. Spokojnie można go już dziś umieścić w tej samej przegródce, co Jima Morrisona, Leonarda Cohena, czy Nicka Cave’a. To już trochę tak, że dla wywołania efektu wystarczy tylko, by Lanegan zaśpiewał. Na „Gargoyle” robi to wyśmienicie, szczególnie pięknie w spokojniejszych utworach. To one stanowią o sile albumu. Wystarczy posłuchać „Goodbye To Beauty”, „Sister”, czy „First Day of Winter”. Naprawdę nie sposób się w nich nie zakochać. Na pierwszym planie mamy ciągle głos Marka Lanegana, ale w tle dzieje się tak wiele, że wsłuchiwać się można godzinami. Delikatne dęciaki pod koniec „Sister”, czy fortepian w „Goodbye To Beauty”, to dźwięki, na które niekoniecznie trzeba zwrócić uwagę przy pierwszym przesłuchaniu.

Mark Lanegan tak daleko odszedł w swojej solowej twórczości od tego, co robił ze Screaming Trees, że zbędnym już wydaje się wiązanie go z zespołem. To po prostu element przeszłości artysty, z którą trudno powiązać którykolwiek fragment muzyki zawartej na „Gargoyle”. I dobrze, wokalista ma dziś własną publiczność, nie musi podpierać się dawną sławą, nie musi nikogo do siebie przekonywać, ani nikomu nic udowadniać. Najwyraźniej brak wielkiej popularności również nie jest czymś, co spędzałoby mu sen z powiek, dlatego, bez oglądania się za siebie, może nagrywać dla wybranych takie płyty, jak „Gorgoyle”.