Soundtrack „Singles” Bonus CD

Reedycja ścieżki dźwiękowej „Singles” przybrała format podwójnego kompaktu i dwupłytowego winyla. Czarne płyty zawierają wyłącznie oryginalny soundtrack, dodatkowy materiał znalazł się wyłącznie na bonusowym CD, który dorzucono także do analogowej wersji albumu. W zasadzie to właśnie niepublikowane wcześniej utwory miały być magnesem przyciągającym ponownie nabywców płyty, bo zremasterowany dźwięk raczej nie spowodowałby większego zainteresowania płytą. We wcześniejszym wpisie ograniczyłem się do przypomnienia oryginalnej płyty sprzed lat, bo wciąż robi ona na mnie wielkie wrażenie. Tyle, że równie ciekawie jest na dodatkowym dysku. Znaleźć można na nim kilka naprawdę interesujących nagrań, choć od razu uczciwie zaznaczę, że to propozycja dla pasjonatów szukających ciekawostek sprzed lat.

Płytę otwiera „Touch Me I’m Dick” w wykonaniu fikcyjnego zespołu Citizen Dick. Na wokalu Cliff Poncier (aktor Matt Dillon), wsparty przez Stone’a Gossarda, Jeffa Amenta i Eddiego Veddera, tym razem pełniącego rolę perkusisty. Zespół na ekranie widzimy kilkukrotnie, na próbie, w kawiarni, czy w trakcie oglądania programu telewizyjnego o pszczołach (zapadająca w pamięć mina Eddiego Veddera). Biorąc pod uwagę tytuł, nietrudno się domyślić, że numer oparty jest na grunge’owym kamieniu węgielnym autorstwa Mudhoney. Pierwotnie jego fragment pojawiał się wyłącznie w filmie, pełną wersję do posłuchania otrzymujemy dopiero teraz. Tekst kawałka, próbujący wytłumaczyć jego znaczenie wywiad, jakiego udziela w filmie Cliff Poncier, a także recenzja prasowa czytana przez muzyków w kawiarni są pełne humoru. Właśnie, recenzja „płyty” Citizen Dick zatytułowanej „Smarter Than You” została wydrukowana na wewnętrznej stronie okładki reedycji „Singles” w całości. Jej lektura wyjaśnia, dlaczego Eddie Vedder zaoszczędził Cliffowi Poncierowi całości i odczytał wyłącznie ostatnie zdanie chwalące muzyków towarzyszących wokaliście. O omawianym utworze autor artykułu napisał: „Touch Me I’m Dick” is a local Seattle homour wich isn’t really funny.”. Udział muzyków Pearl Jam w filmie pokazał, że zespół nie był, jak wielu chciało wówczas go postrzegać, złożony ze sztywniaków przewrażliwionych na punkcie swojej roli w świecie rocka. Ze składu Citizen Dick wypadł wprawdzie Mike McCready, ale pojawia się pod koniec płyty w „Singles Blues I”, dwuminutowej stylowej wprawce.

Ważnym składnikiem bonusowej płyty są utwory Chrisa Cornella z pięcioutworowego minialbumu zatytułowanego „Poncier”, który wcześniej funkcjonował wyłącznie jako wydawnictwo promocyjne. Ponieważ „Seasons” zasiliło oryginalną ścieżkę dźwiękową, w dodatkach zamieszczono pozostałe cztery numery. „Nowhere But You” to zarejestrowany w warunkach domowych psychodeliczny numer, raz jeszcze pokazujący, że siłą Cornella były, po pierwsze, głos, po drugie, kompozycje. Wokalista w niesamowity sposób potrafił zbudować nastrój bez stosowania aranżacyjnych upiększeń. Bezapelacyjnie dowodzi tego „Flutter Girl”. Na „Poncier” wykonany w pełen emocji sposób, ale na debiutanckim albumie Cornella „Euphoria Morning” zepsuty, pozbawiony szczerości i autentyczności przez niemal popową oprawę. Na „Singles” posłuchać możemy także pierwotnej wersji „Spoon Man”, utworu, który później błyszczał w bardzo bliskiej oryginałowi, aczkolwiek zdecydowanie cięższej, postaci na „Superunknown” Soundgarden. Nieco słabiej wypada jedynie „Missing”, ale nietrudno wyobrazić sobie, że po lekkich przeróbkach również mógłby trafić do repertuaru Soundgarden. Epka Chrisa Cornella w 1992 roku ukazała się z trzema, różniącymi się kolorami, okładkami. Kaseta z jedną z nich pod koniec filmu ląduje w koszu na śmieci, gdy Poncier próbuje odzyskać względy Janet (w tej roli Bridget Fonda) układając jej imię z płatków róż. Dobrze się stało, że nagrania te w końcu trafiły do normalnej dystrybucji, bo przecież w obliczu niedawnej śmierci Chrisa Cornella nabierają one szczególnej wartości.

W sporych fragmentach w filmie wykorzystane zostały koncertowe wykonania „Would?” i „It Ain’t Like That” Alice In Chains. W końcu możemy posłuchać ich w całości, niezakłóconych dialogiem filmowych bohaterów. Demo „Birth Ritual” Soundgarden, akustyczne, nieco ogniskowe, wersje „Dyslexic Heart” i „Waiting For Somebody” Paula Westerberga, a także „Overblown” Mudhoney przed ostateczną studyjną obróbką, nie wnoszą niczego szczególnego do wizerunku utworów. Za to świetnym uzupełnieniem pierwotnej wersji soundtracku są utwory mniej znanych reprezentantów sceny Seattle, Truly i Blood Circus. „Heart and Lungs”, głównie za sprawą wokalu Roberta Rotha, kojarzy się z mniej przesterowaną wersją Sonic Youth, natomiast „Six Foot Under” z powodzeniem mógłby znaleźć się na debiutanckim krążku Killing Joke. Mimo dość wyraźnych inspiracji, spory ładunek emocjonalny nie pozwala przejść obok tych utworów obojętnie.

Z początkowych napisów w filmie dowiedzieć się można, że za muzykę odpowiedzialny był nie kto inny, jak Paul Westerberg. Dlatego obok dwóch utworów z podstawowego krążka, kilka motywów jego autorstwa przewija się przez cały film. Na pierwszy plan wysuwają się wariacje na temat „Waiting for Somebody”, których na bonusowym dysku niestety zabrakło. Miejsce zarezerwowano za to dla „Blue Heart” i „Lost in Emily’s Woods”, instrumentalnych kompozycji, które pojawiają się w filmie w dłuższych fragmentach.

Płytę kończą dwa utwory Chrisa Cornella. Jaka szkoda, że wokalista Soundgarden nie poszedł w swej karierze solowej w kierunku, jaki obrał Eddie Vedder, bo, podobnie jak wokalista Pearl Jam, był diamentem, który nie wymagał szlifowania. Przepiękny gitarowy motyw rozpoczynający „Ferry Boat #3” zostaje w pamięci na długo, z kolei „Score Piece #4” to taka urocza zeppelinowa (te bębny) miniatura, tym razem bez wokalu. Zebrane w całość „Seasons”, pozostałe utwory z „Poncier” i te stanowiące zwieńczenie reedycji „Singles” mogłyby stanowić już ponad połowę albumu. Fajnie, że możemy ich dzisiaj posłuchać.

Podejmując decyzję o ponownym wydaniu soundtracku wytwórnia mogła pójść jeszcze o krok dalej, bo w filmie pojawia się sporo utworów, których na płycie zabrakło. Są to „Dig For Fire” Pixies, „Blue Train” Johna Coltrane’a, „Familly Afair” Sly and The Familly Stone, „Jinx” TAD, „Three Days” Jane’s Addiction, „She Shells Sanctuary” The Cult, „Little Girl” Muddy Watersa i „Radio Song” R.E.M. Nie stanowią one trudno dostępnych pozycji, ale świetnie wpisałyby się w klimat albumu. Być może ukażą się w wersji deluxe płyty wydanej z okazji pięćdziesiątej rocznicy premiery filmu. Kto dożyje, ten zobaczy.

Na koniec wspomnieć muszę o kwestii zupełnie przyziemnej. Cena winylowej edycji płyty w Polsce w największym salonie handlującym kulturą wyższą i chińszczyzną wynosi prawie 250 zł. Na największym polskim portalu aukcyjnym spodziewałem się sporej przeceny, tymczasem z zaskoczeniem stwierdziłem, że, włączając dostawę, wydać trzeba ponad 280 zł. Jest to bardzo interesujące, bo ten sam winyl w Berlinie można kupić za niecałe 20 euro.