Mick Wall „Guns N’ Roses. Ostatni giganci z rockowej dżungli”

Mick Wall jest jednym z moich ulubionych biografów rocka. Jakiś czas temu pisałem o książce jego autorstwa poświęconej The Doors. Tym razem sięgnąłem po opowieść o Guns N’ Roses, najniebezpieczniejszym zespole świata, którego historię znam dość dobrze. Czytając „Ostatnich gigantów z rockowej dżungli” najbardziej ciekawy byłem spojrzenia na przebieg opisywanych wydarzeń oczami człowieka zbluzganego przez Axla Rose’a w tekście „Get In The Ring”.

Rock to dziedzina sztuki, która jeszcze bardziej, niż inne, przyciąga osobniki o wybujałym ego. Szczyt zjawiska obrazuje postać Axla W. Rose’a. Jest to osobnik nieprzewidywalny, bezkompromisowy, ciężki, zwyczajnie stuknięty. Nie sądzę, by ktokolwiek chciał mieć w swoim otoczeniu człowieka skupiającego wszystkie te cechy. Spora część książki Micka Walla poświęcona jest właśnie osobowości wokalisty i temu, jaki miała ona wpływ na działalność Guns N’Roses. A miała wielki, bo z zespołu, który swoją debiutancką płytą wszedł do kanonu rocka, uczyniła najbardziej zaprzepaszczoną karierę w dziejach muzyki popularnej. Problemem nie stała się, jak to często bywa, śmierć lidera, ale jego wysoce niestabilne zachowanie. Pozostali muzycy święci też nie byli, ale Slash, Duff, Izzy i Steven mieli problemy „wyłącznie” z nałogami.

Mick Wall przeprowadził w czasach świetności Guns N’Roses szereg wywiadów, nie tylko z samymi muzykami, ale również z osobami z najbliższego otoczenia zespołu. Opisując rozwój wypadków autor przedstawia punkt widzenia wielu różnych uczestników wydarzeń. Jest to tym bardziej cenne, że substancja Guns N’Roses przypomina (nomen omen) gwiazdę, której istnienie sprowadza się do nieustannych eksplozji i wyrzucania pyłu na zewnątrz. Ciągłe spory, tarcia, wzajemne obwinianie się o niepowodzenia, stawianie na swoim, były chlebem powszednim w obozie Guns N’Roses. Być może, gdyby nie wojny między członkami zespołu, ich muzyka nie byłaby tak energetyczna, szczera i poruszająca, ale katorga, jaką przechodzili muzycy i współpracownicy zespołu, musiała zakończyć się katastrofą.

Gdy w połowie lat 80. na zamroczonej alkoholem i narkotykami scenie muzycznej Los Angeles pojawili się Axl W. Rose, Izzy Stradlin, Slash, Duff McKagan i Steven Adler, świat rockowy wyglądał zupełnie inaczej, niż dziś. Nie było internetu, MTV dopiero startowała, a płyty CD stopniowo spychały z rynku królujące dotąd wśród nośników winyle i kasety. Mick Wall opowiada historię zespołu znakomicie kreśląc tło, bez znajomości którego wiele faktów pozostałoby dla współczesnego czytelnika niejasnych.

Wczesne lata działalności Guns N’Roses były nieustanną imprezą. Opisy ekscesów z udziałem zespołu są wprost niewiarygodne. Zastanawiam się, jak to się stało, że żaden z muzyków nie odszedł przedwcześnie z tego świata. Sporą na to szansę miało przynajmniej kilku z nich i to pewnie dlatego początki zespołu są najbardziej dynamiczną i wciągającą częścią książki. Lata późniejsze to opowieść o Axlu, który tak dalece uwierzył w swój geniusz, że postanowił kontynuować karierę z wyłączeniem dotychczasowych kolegów. Podstępem uzyskał wyłączne prawo do posługiwania się szyldem Guns N’Roses, po czym nadeszło ponad półtorej dekady, w której fani rocka na całym świecie mamieni byli opowieściami Axla o powstającym albumie. Tak długie wyczekiwanie na nową muzykę można puścić w niepamięć wyłącznie wtedy, gdy stworzone w końcu dzieło okaże się epokowe, czego o „Chinese Democracy” akurat powiedzieć nie można.

W tym nudnawym okresie na pierwszy plan wysunął się inny projekt złożony z muzyków oryginalnego Guns N’Roses. Mick Wall poświęcił w swojej książce sporą ilość miejsca na przedstawienie losów Velvet Revolver, zespołu założonego przez Slasha, Duffa oraz Matta Soruma i Scota Weilanda. Slash i Duff wpadli z deszczu pod rynnę, bo awanturniczy styl życia Weilanda i jego uzależnienie od narkotyków zakończyły karierę grupy po wydaniu zaledwie dwóch albumów. Warto jednak poznać tę historię, tym bardziej, że jej niezbyt długi czas trwania, siłą rzeczy, powoduje, iż stała się ona zaledwie częścią opowieści o Guns N’Roses i Stone Temple Pilots. Szkoda natomiast, że tak obszerna publikacja niemal zupełnie pominęła bogatą solową twórczość Izzy’ego Stradlina, który po odejściu z Guns N’Roses nagrał jedenaście albumów solowych. Podobnie powierzchownie potraktowana została fonograficzna i sceniczna działalność Duffa poza macierzystym zespołem, a naprawdę było o czym pisać (Neurotic Outsiders, Duff McKagan’s Loaded, czy płyty solowe).

„Chinese Democracy” pozostaje, jak dotąd, ostatnią studyjną płytą Guns N’Roses, przy założeniu, że nie uznaje się jej za solowy album Axla. Już w dniu premiery płyta wylądowała na fonograficznym śmietniku i od razu stało się jasne, że jeśli Axl nie chce zasilić rockowej partii emerytów i rencistów, będzie musiało dojść do reaktywacji Guns N’Roses z udziałem członków oryginalnego składu. Tak też się w końcu stało, ale wypowiedzi byłego menedżera zespołu o tym, że celem powrotu nie były pieniądze włożyć można między bajki. Z obrazu przedstawionego przez Micka Walla wynika, że stosunki między poszczególnymi członkami zespołu, zwłaszcza Axlem i Slashem, prędzej można określić biznesowymi, niż przyjacielskimi. Wiele wskazuje też na to, że za pominięciem w składzie Stradlina i Adlera stały pieniądze, a raczej niechęć do dzielenia się nimi przez pozostałych muzyków.

Trudno dziś przewidzieć jak potoczą się losy Guns N’Roses. Szczerze powiedziawszy, niezbyt mnie to interesuje. Dla mnie historia najniebezpieczniejszego zespołu świata, wspaniale opowiedziana przez Micka Walla, skończyła się po jego trzech pierwszych płytach.