Monster Magnet „Mindfucker”

Poprzedni regularny album Monster Magnet ukazał się w 2013 roku. Minęło zatem pięć lat, a ponieważ „Lost Patrol” nie zrobił na mnie dużego wrażenia, trochę o zespole Dave’a Wyndorfa zapomniałem. To spowodowało, że w stosunku do nowej płyty nie miałem najmniejszych oczekiwań. Gdy miesiąc temu dowiedziałem się o planowanej premierze, po prostu odnotowałem jej datę w kalendarzu. Biorąc pod uwagę fakt, że w tym samym dniu ukazać się miała najnowsza płyta Jacka White’a, obstawiałem raczej, że z „Mindfucker” jedynie się zapoznam i tyle z tego będzie.

Najpopularniejszym albumem Monster Magnet był „Powertrip” z 1998 roku. Jest to o tyle dziwne, że ostra muzyka rockowa szła już wtedy nieco w odstawkę i o tyle krzywdzące, że szczytowym osiągnięciem zespołu była wydana trzy lata wcześniej płyta „Dopes To Infinity”. To na niej zespół zaprezentował piorunującą mieszankę psychodelii i hard rocka. Czasem zdarza się, że dzieło nie trafia w odpowiedni czas. Pod tym względem, przynajmniej w moim przypadku, „Mindfucker” doskonale wstrzelił się w idealny moment. Anektująca pierwsze dni wiosny zima aż prosiła się o zmasowany atak odwetowy. Oczywiście są na świecie wykonawcy, którzy potrafiliby wydobyć z arsenału cięższą broń, ale „Mindfucker”, rockowy kopniak w sam środek zimowego zadu, powinien być wystarczający, by przetrwać ostatnie dni chłodu.

Opad szczęki powoduje już otwierający album „Rocket Freak”. Ciężko usiedzieć przy nim na kanapie. To soczysty hard rock bez grama ozdobników. I taki opis pasuje do każdego z dziesięciu utworów na płycie. Psychodeliczna strona osobowości Monster Magnet gdzieś pierzchła. Jest do bólu rockowo. Fani oczekujący powrotu do kosmicznych podróży z pierwszych płyt mogą być wprawdzie zawiedzeni, ale kogo to obchodzi? W międzyplanetarnym statku kierowanym przez Dave’a Wyndorfa ktoś wymontował hamulce. Ostatecznie może się okazać, że, w poszukiwaniu adrenaliny, zrobił to sam zainteresowany.

Muzycy nagrywający od wielu lat z czasem tracą młodzieńczą werwę, stają się bardziej wytrawnymi instrumentalistami i lepszymi kompozytorami. Rozwój i doświadczenie pozbawiają ich twórczość dwóch elementów w rocku najistotniejszych – energii i emocji. Nowa muzyka Monster Magnet, pomimo prawie trzydziestu lat zespołu na scenie, jest nimi wręcz przepełniona. „Mindfucker” chce się słuchać na okrągło. Świetnie sprawdza się na rozruch zamiast porannej kawy i tuż po poobiedniej drzemce. Jedyne zalecenie, jakie można sformułować, to: „SŁUCHAĆ GŁOŚNO!!!”, pamiętając oczywiście o ostrzeżeniu Ministra Zdrowia.

Ocena” 8/10

Playlista: „Rocket Freak” / „Mindfucker” / „I’m God” / „When The Hammer Comes Down”