Arctic Monkeys „Tranquility Base Hotel + Casino”

Pięć lat trzeba było czekać na premierę nowego albumu Arctic Monkeys. Zleciało jak z bicza strzelił, bo po wydaniu „AM” zespół nie dawał o sobie zapomnieć. Najpierw była długa trasa koncertowa, później perkusista Matt Helders wspomagał Iggy Popa, a Alex Turner z Milesem Kane’em odświeżyli szyld The Last Shadow Puppets. O tym, że Arctic Monkeys weszli do studia zaczęło się mówić pod koniec zeszłego roku. Zespół po raz kolejny zrobił to na własnych zasadach. Nie było stopniowego ujawniania szczegółów wydawnictwa, ani, tym bardziej, nagrań z nadchodzącej płyty. Do czasu wycieku materiału na kilka dni przed premierą, możliwe zresztą, że kontrolowanego przez zespół, i czterech rozgrzewkowych koncertów w Ameryce, nowe utwory pozostawały w ukryciu.

Muzyka z „Tranquility Hotel Base + Casino” zaskakuje. Z poprzednimi, ewidentnie rockowymi, płytami Arctic Monkeys łączy ją wyłącznie instrumentarium. Jestem przekonany, że opinie na temat albumu będą skrajnie różne. Dziennikarze poczytnych muzycznych tytułów będą rozpływać się w zachwytach. Przecież to oni kształtują gusta słuchaczy, którzy bez wsparcia fachowców nie są w stanie dostrzec wartości muzyki. Żaden z redaktorów piszących o rocku nie odważy się podnieść ręki na Arctic Monkeys, bo jest to jeden z niewielu zespołów utrzymujących gatunek w jako takiej kondycji, za to fani formacji wyrażą masowo swe niezadowolenie, bo oczekiwali wszystkiego, ale nie tego, co usłyszeć można na „Tranquility Base Hotel + Casino”.

Kilka pierwszych przesłuchań wywołuje wstrząs, niedowierzanie i kompletny brak zrozumienia. Naturalnym w tym stanie rzeczy jest wyparcie. Który z tych utworów sprawdzi się na koncertach obok starych arktycznych wymiataczy? To nie może dziać się naprawdę. Tyle, że z Arctic Monkeys miałem podobnie już dwa razy. Wprawdzie nie w takim stopniu jak teraz, ale pierwsze słuchanie „Humbug” wprawiło mnie w niemałe osłupienie, a „Suck It and See” przez pół roku kurzyła się na półce, bo nie słyszałem na niej żadnych melodii. Z perspektywy czasu, „Humbug” uważam za płytę niezwykle dojrzałą, a „Suck It and See” za niezwykle melodyjną.

Z dźwiękami z „Tranquility Base Hotel + Casino” trzeba się oswoić, pozwolić im by drążonymi kanałami ściekały z uszu wprost w kierunku serca. Poczekajmy by początkowe zaskoczenie ustąpiło próbie zrozumienia zamysłu, jaki przyświecał muzykom w studiu. Pożądanego efektu nie da się osiągnąć słuchając muzyki w trakcie wykonywania codziennych domowych czynności. Konieczne jest maksymalne skupienie, a nic mu tak nie sprzyja, jak ciemność i trzaski dochodzące spod gramofonowej igły. W innych warunkach ocena może być pochopnie krzywdząca, a przecież nie o to chodzi.

„Tranquility Base Hotel + Casino” ma w sobie coś z soulowych albumów z lat 60. i 70. Słychać olbrzymią fascynację Alexa Turnera amerykańską muzyką sprzed kilku dekad. W powietrzu unosi się też duch Elvisa, ale genu Beatlesów całkowicie zamaskować nie uda się nigdy. Alex snuje swoje opowieści niezbyt wiele uwagi poświęcając melodiom. To wystawia słuchacza oczekującego przebojów na ciężką próbę. Gdzieniegdzie pojawia się jeszcze klimat muzyki do francuskich filmów z lat siedemdziesiątych, ale zostawia tu bardziej subtelne ślady, niż miało to miejsce na ostatniej płycie The Last Shadow Puppets. Ostatecznie, wszystkie te spostrzeżenia tracą zupełnie na znaczeniu w zderzeniu z muzyką. Siła Arctic Monkeys jest tak wielka, że nie sposób pomylić muzyki z „Tranquility Base Hotel + Casino” z kimkolwiek innym.

Gitarzysta Arctic Monkeys Jamie Cook w wywiadach mówił, że celem zespołu nie było nagranie drugiej części „AM”. Zamiar udało się zrealizować, bo faktycznie trudno tym mianem określić „Tranquility Base Hotel + Casino”. Prawdą jednak jest, że Arctic Monkeys nie odeszli od stylu wypracowanego na poprzedniej płycie w stu procentach, a jedynie podążyli daleko za horyzont w kierunku wytyczonym przez bardziej nastrojowe utwory z „AM”.

Po pryszczatych chłopakach emanujących młodzieńczą energią w „I Bet You Look Good On The Dancefloor” nie zostało dziś już nic, a Arctic Monkeys realizują wizję artystyczną Alexa Turnera. To, czy zespół w przyszłości nadal będzie istniał zależy tylko i wyłącznie od tego, czy Alex Turner będzie odczuwał taką potrzebę. Możliwe jest, że zaledwie trzydziestodwuletni wokalista w niedalekiej przyszłości stwierdzi, iż tkwienie w kumplowskim składzie z lat dziecięcych niesie za sobą wyłącznie ograniczenia i Arctic Monkeys przejdą do historii rocka.

„Tranquility Base Hotel + Casino” nie jest płytą całkowicie nieudaną. Album ma ciekawe momenty, ale trudno nie odnieść wrażenia, że to raczej tylko muzyczny wybryk, eksperyment będący, miejmy nadzieję, krokiem ku czemuś wielkiemu, co spotkać nas może w przyszłości.

Ocena: 5/10

Playlista: „Tranquility Base Hotel + Casino” / „Four Out Of Fire” / „Science Fiction” / „She Looks Like Fun”