Pearl Jam. Dziennik z trasy: 19 czerwca 2018 – Austria.
Poranny wyjazd okazał się dobrym pomysłem. Osiem godzin pokazywanych przez nawigację przeciągnęło się do ponad jedenastu. Z różnych przyczyn. To nie był dobry dzień, chociaż nie mogę narzekać za bardzo, bo mógł się skończyć gorzej. Zawsze może być gorzej, chyba, że jest już całkiem źle.
W trakcie podróży sporadycznie docierały do mnie informacje spod O2 Areny w Londynie. Najpierw, że wprowadzono limity na gadżety i nie można było kupić kilku produktów tego samego rodzaju, natomiast później nadeszła wiadomość znacznie gorsza. Drugi koncert Pearl Jam w stolicy Anglii został odwołany z powodu kłopotów z głosem Eddiego Veddera. Z jednej strony, to dobrze, bo już na Pinkpopie śpiew Eddiego pozostawiał wiele do życzenia, z drugiej, szkoda wszystkich, którzy na Wyspy wybrali się właśnie na koncert. Moja wyprawa do Włoch, w przypadku odwołania trasy, nie straciłaby na znaczeniu. Nastąpiłaby mała zmiana planów i wydłużenie czasu zwiedzania. Ponad ćwierć wieku jeżdżę na koncerty i dotychczas tylko raz przytrafiło mi się skasowanie imprezy. Szczerze zatem mogę stwierdzić, że wiem, co czują wszyscy rozczarowani niedoszli uczestnicy drugiego londyńskiego koncertu. Podobno trasa ma być kontynuowana począwszy od festiwalowego koncertu w Mediolanie. Zobaczymy.
Dzisiejszy przystanek na trasie zaplanowałem w Schönberg im Stubaital, miejscowości położonej w Tyrolu, przy drodze prowadzącej z Insbrucka do Werony. Pewnie się zdziwicie, ale nikt tu nie słyszał o konserwie tyrolskiej, podobnie jak w Bretanii o fasolce po bretońsku i w przeciwieństwie do Szczecina, w którym paprykarz można kupić w każdym spożywczym. Po przybyciu na miejsce, właścicielka pensjonatu, w którym się zatrzymałem, zaproponowała wiener schnitzel. Lepszy jadłem tylko we Wiedniu. Po kolacji wyszedłem na balkon, spojrzałem na góry, i momentalnie przypomniała mi się kwestia Gustawa Kramera z „Vabank II”: „Aaaaa, Alpy! Tu się oddycha, nareszcie czuję, że jestem wolny.”. Słowa byłego dyrektora banku w filmie ściśle związane były z ucieczką z więzienia, ale naprawdę można tu tę wolność poczuć.
Długa podróż sprzyja słuchaniu muzyki. Od dawna zbierałem się do przesłuchania dwóch bootlegów Bruce’a Springsteena. Powstrzymywał mnie brak czasu, by wysłuchać ich w jednym podejściu. Wybierając koncerty z Australii, które Boss dał w 2014 roku w ramach promocji płyty „High Hopes”, kierowałem się osobistymi preferencjami. Na zarejestrowanym 15 lutego w Melbourne występie w utworach otwierających do Bruce’a dołączył Eddie Vedder. Dodatkowym smaczkiem jest to, że Panowie, obok „Darkness On The Edge Of Town”, wykonali „Highway To Hell” z repertuaru AC/DC, a, mimo to, co innego jest największą atrakcją koncertu. Tamtego wieczoru Boss zagrał na żywo w całości repertuar płyty „Born in The U.S.A”, jednej z najwspanialszych płyt rockowych wszech czasów. Do sięgnięcia po koncert zagrany kilka dni później w Sydney skusił mnie już tylko jeden utwór, cover INXS „Don’t Change”. Zapał z jakim Springsteen wykonuje kawałek świadczy o tym, że nie był to wyłącznie kurtuazyjny ukłon w kierunku australijskiej publiczności, która żywo reaguje już przy pierwszych charakterystycznych dźwiękach piosenki.
Podobnie, jak na płycie, na trasie promującej „High Hopes” Springsteenowi, obok The E Street Band, towarzyszy Tom Morello, niegdysiejszy gitarzysta Rage Against The Machine i Audioslave, a dziś Prophets of Rage. Stylowe, od razu rozpoznawalne, solówki i gitarowe scratche słychać w wielu miejscach. Na uwagę zwracają chyba najbardziej w „The Ghost of Tom Joad”. Utwór ten przed laty wykonywali Rage Against The Machine i, z pełną odpowiedzialnością, stwierdzić mogę, że jest to jeden z najlepiej zagranych coverów w historii rocka. Eddie Vedder i Tom Morello są indywidualnościami, ale Boss osiągnął taki poziom wielkości, że nie ma możliwości, by ktokolwiek skradł mu show, dlatego obecność wspomnianych muzyków traktować należy wyłącznie jako smaczek.
Na koniec z innej beczki. Jak to się dzieje, że litewscy kierowcy tirów, w Polsce siejący na drogach w najlepszym wypadku strach, a w najgorszym śmierć, w Austrii na ograniczeniu do 100 km/h jadą, na wszelki (nomen omen) wypadek, dziewięćdziesiątką?
Boss to zawsze jest słuszna koncepcja! Szczególnie jeśli chodzi o podtrzymanie na duchu i poprawę nastroju, co w tym dniu było zbawienne. Spokojnej podróży i czekam na więcej 😉