Alice In Chains „Rainier Fog”

Premiera nowej płyty Alice In Chains niezmiennie doprowadzić musi do ponownego rozniecenia ognia dyskusji między dwoma zwalczającymi się obozami. Po jednej stronie staną ortodoksyjni wyznawcy, dla których Alice In Chains skończyło się wraz z odejściem Layne’a Stayley’a. Po drugiej pozycje zajmą zwolennicy kontynuacji kariery przez zespół Jerry’ego Cantrella. Oczywiście żadna ze stron nie da się przekonać argumentami przeciwników, natura ludzka pozostaje niezmienna od zarania dziejów.

Ukazujący się dzisiaj „Rainier Fog” to trzeci pełnowymiarowy album Alice In Chains nagrany z Williamem DuVallem przy mikrofonie. Nie licząc zatem dwóch akustycznych EP-ek zarejestrowanych z Layne’em Stayley’em, nowe wcielenie zespołu zrównało się dorobkiem płytowym z pierwotnym składem Alice In Chains. Przy tej okazji dokonałem analizy własnego podejścia do istnienia Alice In Chains w XXI w. i muszę przyznać, że jej wyniki mnie zaskoczyły. Doszedłem bowiem do wniosku, że Alice In Chains z Layne’em Stayley’em i Alice In Chains z Williamem DuVallem to, pomimo tej samej nazwy, dwa zupełnie inne zespoły. Zauważyłem też, że, pomimo chwilowego sprzeciwu na wieść o powrocie grupy na scenę, nigdy nie byłem niechętny działaniom podejmowanym przez Jerry’ego Cantrella pod dawnym szyldem.

Pierwszy album z DuVallem w roli wokalisty ukazał się dopiero w 2009 roku, czternaście lat po premierze „Alice In Chains”. W tym czasie fani zespołu dojrzeli, co z pewnością przyczyniło się do stępienia ostrza krytyki skierowanego przeciwko reaktywacji jako takiej. Nowe oblicze zespołu jednoznacznie natomiast pokazało, że to Jerry Cantrell od początku był dominującą substancją w składzie grupy. To gitarzysta był mózgiem Alice In Chains. Nowe oblicze zespołu pokazało również, że jego sercem był Layne Stayley. To jego głos uszlachetniał muzykę emocjami, które wznosiły ją wysoko ponad poziom dostępny również innym wykonawcom. Młodzieńcza werwa „Facelift”, artystyczny szczyt „Dirt”, depresja „Alice In Chains”, czy pęd ku katastrofie uwieczniony na „MTV Unplugged”, wywoływały u odbiorców niebywałe poruszenie właśnie dzięki nieradzącemu sobie z własną wrażliwością wokaliście.

Alice In Chains ery Williama DuValla pozbawiony jest serca. To precyzyjny muzyczny mechanizm sterowany przez Jerry’ego Cantrella, w którym obecność wokalisty stanowi wyłącznie uzupełnienie dominującego głosu i osobowości gitarzysty. Łatwo to stwierdzić zestawiając ze sobą dowolne utwory dawnego i nowego Alice In Chains. Nie jest to zarzut, a jedynie stwierdzenie faktu. Począwszy od „Black Gives Way to Blue” zespół Cantrella podąża ściśle wytyczoną ścieżką, nie zbaczając z niej nawet o milimetr. Szumne zapowiedzi powrotu do studia w Seattle nie wpłynęły na muzykę z „Rainier Fog” w najmniejszym stopniu. Za konsoletą po raz trzeci zasiadł Nick Raskulinecz, nic więc dziwnego, że finalnie otrzymujemy dzieło zbliżone, jak to tylko możliwe, do „Black Gives Way to Blue” i „The Devil Put Dinosaurs Here”. I to ostatnie zdanie jest najpełniejszym podsumowaniem nowego albumu Alice In Chains. Naprawdę zbyteczne jest rozpisywanie się o poszczególnych utworach, czy detalach. Prawdopodobnie Jerry Cantrell nie odczuwa najmniejszej potrzeby zmian, czy realizowania się poza strefą komfortu.

Czy to dobrze? I tak, i nie. „Rainier Fog” to dobra płyta dla osób oczekujących czegoś, co doskonale już znają. Nowy album to także znakomity argument dla przeciwników istnienia zespołu bez Layne’a Stayley’a. Każdy sam zdecyduje, co bardziej mu odpowiada.

Playlista: „Rainier Fog” / „Never Fade” / „So Far Under”