Vinyl Top 20 / Sierpień 2018

1. M. Kane „Coup de Grace”
2. R.E.M. „Live at The 40 Watt Club 11/19/1992”
3. Alice In Chains „Rainier Fog”
4. P. Gabriel „Secret World Live”
5. Sting „Nothing Like The Sun”
6. The Police „Certifiable”
7. M. Lanegan & D. Garwood „With Animals”
8. INXS „Live at Barker Hangar 1993”
9. Talk Talk „The Colour of Spring”
10. D. Mathews Band „Come Tommorow”
11. U2 „Achtung Baby”
12. U2 „Songs of Experience”
13. Stereophonics „Keep Calm and Carry On”
14. Maanam „O!”
15. Maanam „Mental Cut”
16. The Police „Ghost In The Machine”
17. B. Springsteen „Magic”
18. The Beatles „Abbey Road”
19. P. Gabriel „So”
20. Max Q „Max Q”

Sierpień bezapelacyjnie należał do Milesa Kane’a. „Coup de Grace” ma wszystko, za co go lubię. Energię i piosenki. Z niecierpliwością czekam na nadchodzący koncert, mam nadzieję, że zacznie go od „To Little To Late”, bo numer nadaje się do tego znakomicie.

Na drugim miejscu R.E.M., jedyny zagrany przez zespół w 1992 roku koncert. Płyta dodana do reedycji najlepszego w dyskografii zespołu albumu zatytułowanego „Automatic For The People”. Niewielka publiczność w mieszczącym kilkaset osób legendarnym 40 Watt Club w Athens, rodzinnym mieście grupy. „Live at The 40 Watt Club 11/19/1992” to R.E.M. uwieczniony w szczytowej formie.

Alice In Chains zawiedli. Zespół dowodzony przez Jerry’ego Cantrella nagrał płytę zachowawczą, pozbawioną inwencji, bez melodii, brzmiącą identycznie, jak dwie poprzednie nagrane w wokalistą Williamem DuVallem. „Rainier Fog” jest tak dalece nudna i pozbawiona polotu, że bez trudu można wybrać jako reprezentanta płyty jeden z dziesięciu kawałków.

W dniu premiery „Rainier Fog”, bez rozgłosu, ukazał się album duetu Mark Lanegan & Duke Garwood. Oceniając „With Animals” w kategoriach olimpijskich, płyta zdeklasowała najnowsze dzieło Alice In Chains. Przebogata dyskografia Marka Lanegana uzupełniona została o kolejną znakomitą pozycję. Płyta oparta na bluesie, oszczędna, ale skrząca się muzycznymi pomysłami, które odkrywa się stopniowo, wraz z każdym kolejnym przesłuchaniem. Najlepiej robić to wieczorami, przy świecach. Dla osób, u których nastrojowa muzyka nie wzmaga depresji może to być płyta na nadchodzące jesienne wieczory.

U2 rozpoczęli wczoraj wieczorem europejską część trasy „eXPERIENCE + iNNOCENCE Tour”. Nie wiem, czy dokonali jakichś zmian w stosunku do repertuaru prezentowanego w Stanach Zjednoczonych, nie sprawdzam, bo przekonam się już dziś wieczorem. Relacja z koncertu pewnie na początku przyszłego tygodnia. Na listę wskoczyło „Achtung Baby”, nie tylko dlatego, że to moja płyta wszech czasów, ale dlatego, że ukazała się winylowa reedycja. To jeden z tych albumów, w stosunku do których zastanawiam się, czy nie kupić drugiego egzemplarza – na wszelki wypadek. Tym bardziej, że płyta została starannie przygotowana pod względem dźwiękowym, bo brzmi lepiej, niż większość winylowych reedycji. To samo można powiedzieć o „Ghost In The Machine” The Police. Czas poświęcony wznowieniu naprawdę słychać w głośnikach.

Minął miesiąc od śmierci Kory. W moim muzycznym świecie była najważniejszą polską rockową artystką. Stała na czele Maanamu, zespołu światowego formatu, który, z powodu ograniczeń systemowych i geograficznych, nie miał możliwości udowodnić tego całej Planecie. Kora przez wiele osób nie była lubiana. Była egzaltowana, na wywiady przychodziła z pieskiem, ale wystarczyło posłuchać tego, co ma do powiedzenia, by ujrzeć osobę o nietuzinkowej osobowości, mądrą, oczytaną, wyważoną i niewiarygodnie wrażliwą. Kora podążała przez życie własną drogą, funkcjonując w życiu publicznym na stawianych przez siebie warunkach, co również często budziło sprzeciw.

Zrozumienie twórczości artysty zawsze pozostaje niepełne bez znajomości jego biografii. To oczywiste stwierdzenie nabiera szczególnej wagi w przypadku Kory. Wydana właśnie książka Kamila Sipowicza zatytułowana „Kora, Kora. A planety szaleją” stanowi nieocenione źródło wiedzy o życiu Kory i jej poglądach. Nie jest to tekst pospiesznie sklecony by wykorzystać śmierć artystki dla zarobienia kilku złotych, na co wskazuje pośpiech w wydaniu książki. Bazuje on na wydanej w latach 90. książce „Kora i Maanam – podwójna linia życia”.

W twórczości Maanamu zatrzymałem się w latach 80. Nie potrafiłem przekonać się do tekstów, które Kora pisała w późniejszym okresie. Pochłonęła mnie też zupełnie inna muzyka. Debiutancka płyta Maanamu jest nieprzyzwoicie przebojowa, ale najważniejszym dla mnie krążkiem do dziś pozostaje „O!”. To płyta mojego dzieciństwa. Intrygująco odwrócona plecami Kora na okładce i „Pałac na piasku” rozbudzający dziecięcą wyobraźnię, na zawsze zapisały się w mej pamięci. Będąc siedmioletnim dzieciakiem nie miałem prawa rozumieć tekstu „Die Grenze”, a nikt nie ryzykował wytłumaczenia mi jego symboliki. Wielkie dzieła mają to do siebie, że znakomicie znoszą próbę czasu. Tak jest i z tym utworem, który w dzisiejszych czasach przestrzega przed tym, że może stać się przerażającym na nowo. Na „O!” swoje kilkadziesiąt sekund ma trąbka Tomasza Stańki. Nie trzeba być fanem jazzu by docenić „Zwierze”. Mistrzostwo świata.

Za szczytowe osiągnięcie Maanamu uważa się powszechnie „Nocny patrol”, ale z dzieciństwa pamiętam jeszcze doskonale „Mental cut”. To już czas, gdy muzyka rockowa zaczynała wciągać mnie na dobre. Album uważany za nieco wymęczony i faktycznie, nie brak na nim słabszych momentów. Nie można jednak przejść obok niego obojętnie z uwagi na trzy utwory. Lekki i bezpretensjonalny „Simple Story” i dwa niezwykłe przeboje, „Lucciola” i „Lipstick on The Glass”. Szkoda, że to już na zawsze historia.

Playlista:

1. Miles Kane „Too Little Too Late”
2. Miles Kane „Coup de Grace”
3. Miles Kane „Shavambacu”
4. Maanam „Die Grenze”
5. Maanam „Zwierze”
6. Maanam „Pałac na piasku”
7. Maanam „Simple Story”
8. Maanam „Lucciola”
9. Maanam „Lipstick on The Glass”
10. R.E.M. „Drive” (Live at the 40 Watt Club 11/19/92)
11. R.E.M. „Everybody Hurts” (Live at the 40 Watt Club 11/19/92)
12. R.E.M. „Radio Free Europe” (Live at the 40 Watt Club 11/19/92)
13. Alice In Chains „Never Fade”