Europejska trasa koncertowa Pearl Jam 2018. Wstęp.

W czerwcu przyszłego roku minie dwadzieścia pięć lat od dnia, gdy po raz pierwszy wybrałem się na koncert rockowy odbywający się daleko poza miejscem mego zamieszkania. Tym koncertem był warszawski występ Rage Against The Machine. Od 1994 roku świat przyspieszył. Zniknięcie granic, internet, telefony komórkowe, tanie loty, wszystkie te cywilizacyjne zdobycze stworzone zostały, by służyć pasji, która zrodziła się we mnie w dzieciństwie. Byłem na niezliczonej liczbie koncertów. Niektórych wykonawców widziałem tylko raz, innych wielokrotnie, niektórych przegapiłem, na innych jeszcze się wybiorę. Niektóre koncerty pamiętam, jakby odbyły się wczoraj, inne przypominam sobie, gdy czasem zajrzę do pudełka z biletami.

Na szczycie listy najczęściej widzianych przeze mnie zespołów znajduje się Pearl Jam i, patrząc na osiągnięcia pozostałych wykonawców, ich pozycja w rankingu wydaje się niezagrożona. Muzyka żadnego innego zespołu nie zrobiła dla mnie tyle, ile muzyka Pearl Jam. Od momentu, gdy usłyszałem „Ten” mój muzyczny świat wywrócił się do góry nogami. W jednej chwili w odstawkę poszły wszystkie wcześniejsze fascynacje. Początek lat 90. to była moja muzyka, muzyka, którą odkrywałem, z którą dorastałem. Właśnie dlatego Pearl Jam nigdy nie zostaną zdetronizowani przez The Beatles, Led Zeppelin, The Doors, czy The Clash.

Dla muzyki żadnego innego wykonawcy nie zrobiłem tyle, ile dla muzyki Pearl Jam. „Vs.” zdobyłem jako pierwszy w mieście. Po „Vitalogy” pojechałem do Niemiec, w piątek poprzedzający poniedziałkową premierę. By kupić singel „Merkinball”, z zaledwie dwoma utworami zarejestrowanymi przy okazji sesji z Neilem Youngiem, całą noc podróżowałem pociągiem do Warszawy. W berlińskich i paryskich sklepach muzycznych szukałem rarytasów. Bootlegi, bonusy na japońskich wydaniach, „drugie strony” singli, utwory zamieszczone na kompilacjach i ścieżkach dźwiękowych. Tak, wiem, trzeba mieć nierówno pod sufitem, nigdy jednak nie szukałem zrozumienia wśród ludzi, którzy nie są w stanie tego zrozumieć, szkoda czasu. Ja wędkarzy również nie rozumiem.

W chwili ogłoszenia tegorocznych europejskich koncertów Pearl Jam miałem na koncie jedenaście sztuk. Zdarzyło mi się wcześniej widzieć zespół dwukrotnie w ciągu jednej trasy, tym razem jednak postanowiłem wybrać się w dłuższy objazd. Koncerty rockowe na żywo można podzielić na spektakle i wydarzenia stricte muzyczne. Obie kategorie mają swój urok, w przypadku spektakli jednak traci sens podróżowanie za muzykami, bo trzeciego z kolei wieczoru zaczyna robić się zwyczajnie nudno. Spróbujcie kiedyś pójść do kina trzy razy w odstępach jednodniowych na ten sam film. Pearl Jam zrezygnowali ze spektakularnej oprawy koncertów. Ich występy są świętem muzyki, nie muszą wstrzelać się w odpowiedni moment dostosowując się do obrazów wyświetlanych na telebimach. Dzięki temu potrafią zaskoczyć nigdy nie wykonywanym na żywo utworem, coverem, czy zaproszeniem gościa na scenę. To dlatego warto za nimi jeździć i wielu fanów to robi.

Letnia wizyta Pearl Jam w Europie obejmowała piętnaście koncertów, z czego pięć miało się odbyć w ramach rozsianych po całym kontynencie festiwali. Koncerty festiwalowe charakteryzują się ograniczonym czasem trwania. Fani Pearl Jam, przyzwyczajeni do nierzadko ponadtrzygodzinnych koncertów, omijają tego rodzaju spędy nie tylko ze względu na krótsze występy, ale również dlatego, że festiwalowe setlisty skrojone są często pod kątem nastawionej wyłącznie na przeboje publiczności. Na pozostałych dziesięciu europejskich koncertach Pearl Jam zrezygnowali z supportu, co mogło oznaczać tylko więcej muzyki.

Planowanie pogoni za zespołem nie jest prostą sprawą. Budżet, urlop, podróże, noclegi, wyżywienie. Najpierw jednak trzeba było kupić bilety na koncerty. Nieodnowienie na czas członkostwa w fanklubie Pearl Jam oznaczało, że muszę stanąć w walce o bilety w otwartej sprzedaży. W pierwszej kolejności na celownik wziąłem dwa londyńskie koncerty mające odbyć się dzień po dniu. Nie wyobrażałem sobie również, by mogło mnie zabraknąć na którymś z koncertów odbywających się w okolicy (Kraków, Praga, Berlin). Sprzedaż startowała w tym samym momencie, uzbroiłem się więc w dwa komputery i dwa tablety. Poległem w Londynie, zawiesił się system. W przypadku praskiego koncertu także coś szwankowało, ale tu skutkiem był zakup biletów na miejsca w górnej części trybun. Szkoda, że drugi koncert w Amsterdamie został dodany dopiero po zaplanowaniu urlopu i całkowitym wyprzedaniu pierwszego. Wiedząc już, jakimi biletami dysponuję, rozglądnąłem się jeszcze za koncertami, na które bilety wciąż były w sprzedaży. Wybór padł na Włochy, bo tym razem Pearl Jam postanowili zagrać w Italii trzykrotnie. Sprawę ułatwiało to, że dwa pierwsze koncerty miały odbyć się w weekend, trudno więc było nie skorzystać z okazji. Ostatecznie do kompletu dodałem jeszcze festiwalowy koncert na mającym szczególne znaczenie w historii Pearl Jam holenderskim Pinkpop Festival.

Szczegóły dotyczące planowania podróży są w zasadzie bez znaczenia. Korzystając z internetu było to stosunkowo proste, choć brak dogodnych połączeń lotniczych spowodował, że w podróż do Włoch musiałem udać się samochodem. Na około miesiąc przed rozpoczęciem trasy wszystko było dopięte na ostatni guzik, teraz już tylko musiało wszystko wypalić.