U2 @ Mercedes-Benz Arena, Berlin, 13.11.2018

Dwa i pół miesiąca temu Bono zszedł ze sceny podczas drugiego z berlińskich koncertów po wykonaniu zaledwie pięciu utworów. Podróż do Berlina nigdy nie jest doznaniem rozczarowującym, dlatego sytuację przyjąłem raczej ze zrozumieniem, które z upływem czasu przerodziło się w zadowolenie. Zmiany w setliście, które nastąpiły po feralnym koncercie na początku września zapowiadały nie lada ucztę, a pojawiającą się od jakiegoś czasu plotkę o możliwej rejestracji koncertu na potrzeby mającego się ukazać DVD potwierdziły wszechobecne na sali kamery.

Koncert rozpoczyna się z prawie godzinnym opóźnieniem. U2, schowani pomiędzy dwoma potężnymi ekranami wiszącymi nad przecinającym płytę wybiegiem, zaczynają od „The Blackout”. Układ dwóch scen, łączącego je pomostu oraz ciągłe przemieszczanie się zespołu zapewniają każdemu z widzów bliski kontakt z muzykami. W „Lights of Home” ekrany podnoszą się, a The Edge, Larry Mullen Jr. i Adam Clayton instalują się na głównej scenie, by Bono mógł kroczyć po gwieździście mieniącym się trakcie. Spektakl rozpoczęty z rozmachem, ale prawdziwą euforię na widowni detonuje „I Will Follow”. To jeden z tych momentów, w których można zapomnieć, że U2 XXI w. to znakomicie funkcjonujące przedsiębiorstwo rozrywkowe, mające w swym zarządzie multimilionerów. Rockowa energia i żar bijący ze sceny nie dają się ująć w słowa. Wywołany efekt wzmacnia „Gloria”. Na scenie czterech facetów, bez dymu, obrazów i innych zbędnych dodatków, udowodnia, że bez całej widowiskowej otoczki wciąż bronią się muzyką. Krystalicznie czysty rockowy zespół dostajemy jeszcze w „Beautiful Day” i, gdy emocje sięgają już zenitu, przychodzi uspokojenie.

Tak, wiedziałem, że cztery dni wcześniej zagrali, po raz pierwszy od 1993 roku, „Dirty Day”. Jeden z najlepszych numerów z różnie ocenianego albumu „Zooropa”. Hipnotyczny bas Adama Claytona, wyświetlane na ekranach sylwetki ojców członków zespołu i snująca się, pomiędzy wersami tekstu utworu, opowieść Bono. Doprawdy magiczny moment. Czas przyspiesza z każdą minutą koncertu, trudno nie odnieść wrażenia, że uczestniczę w wyjątkowym wydarzeniu. Nie ma nawet chwili na to, by zebrać myśli. „Zoo Station”! Czy jest właściwsze miejsce na świecie, by zagrać numer otwierający mój rockowy album wszech czasów? Na telebimach pojawia się wielkie logo berlińskiego metra (litera „U” na granatowym tle) z oznaczeniem linii „U2” poniżej i napisem: BAHNHOF ZOOLOGISCHER GARTEN. Dalej, „The Fly”! Po raz kolejny czuję dreszcze przebiegające po całym ciele.

Bono z Edge’em zostają na środku pomostu. Gitarzysta zaczyna spokojny wstęp do, jestem pewien, „Satellite of Love” Lou Reeda, ale pierwsze słowa przynoszą „Stay (Faraway, So Close!)”. Cóż, może ja źle słyszę albo jeden z największych rockowych zespołów świata zapomniał dopisać do listy płac lidera Velvet Undergound. Nieważne, „Stay (Faraway, So Close!)” to przecież kolejny przejaw fascynacji Berlinem i, znowu, jeden z najwspanialszych utworów w całej dyskografii U2. Chciałbym by ta chwila trwała bez końca. Podczas „Who’s Gonna Ride Your Wild Horses” zespół znika pomiędzy opuszczonymi na pomost telebimami. Czas by przenieść się na okrągłą scenę po przeciwległej stronie hali. W trakcie krótkiej przerwy z głośników płynie remix „Hold Me, Thrill Me, Kiss Me, Kill Me” będący ścieżką dźwiękową do wyświetlanych komiksowych obrazów. Szkoda, że U2 nie wykonują utworu na żywo, ale przecież nie można mieć wszystkiego.

Orientalizujące dźwięki intro nie pozostawiają wątpliwości, publiczność wydaje z siebie przeciągłe „uuuuuu”, Bono pyta, czy jesteśmy gotowi? Co za pytanie? „Elevation”! Obok moja ośmioletnia córka śpiewa tekst, którego zdążyła nauczyć się w całości. Para siedząca za nami prosi, by nie zasłaniać widoku flagą. Dajemy sobie 7 dni na rozpatrzenie wniosku, bo teraz odliczamy po hiszpańsku: „Uno, dos, tres, catorce!”. „Vertigo”, utwór zbudowany na gitarowym riffie Edge’a, którego mógłbym słuchać w zapętleniu do końca życia. Oba kawałki zagrane w nieoszlifowanych wersjach. Po prostu rock’n’roll! „Even Better Than The Real Thing” na „Achtung Baby” zdradzał pewien taneczny potencjał, ale wersja, w jakiej U2 grają utwór w Berlinie pozbawia wszelkich wątpliwości. Do tego da się tańczyć, a skoro tak, to nad sceną mieni się lustrzana kula.

Atmosferę zabawy psuje alter ego Bono – MacPhisto, który przemawia wspominając małych despotów, dzisiejszych dyktatorów. Całość wypada, nomen omen, diabolicznie, i jest wstępem do „Acrobat”. Znowu jest pięknie i nastrojowo, a Edge odpala solo, pozbawione wprawdzie wirtuozerskich popisów, ale zawierające potężny ładunek emocjonalny w każdym wydobywanym z gitary dźwięku. Wiele słów żalu wylałem na dwie ostatnie płyty Irlandczyków, ale byłbym nieuczciwy, gdybym nie docenił koncertowych wykonań utworów z nich pochodzących. Wspaniała akustyczna wersja „You‘re The Best Thing About Me” i, śpiewane przez Bono wyłącznie przy akompaniamencie Edge’a, „Summer of Love” utwierdzają mnie w przekonaniu, że problemem ich studyjnych pierwowzorów jest niczym nieuzasadniony produkcyjny przepych.

Jednym z mocniejszych momentów wieczoru okazuje się „Pride (In The Name of Love)”. The Edge i Adam Clayton grają na małych podestach po przeciwnych stronach hali, ale to wyświetlane na ekranach obrazy wbijają w podłogę. Sylwetka Martina Luthera Kinga wyświetlana na zmianę z demonstrującymi w różnych miejscach świata faszystami wywołuje piorunujące wrażenie. Polityczny manifest mamy jeszcze w „New Year’s Day”, w którym za plecami Bono pojawia się sztandar Unii Europejskiej, a w różnych miejscach sali powiewają polskie flagi. Sam utwór U2 wykonują w nieco spokojniejszej, bardziej wyciszonej w stosunku do oryginału, wersji, co jest dodatkowym smaczkiem. Zasadniczą część koncertu kończy „City Of Blinding Lights”.

Po krótkiej przerwie muzycy wracają na jeszcze trzy utwory. Napisałbym, że nie mogło zabraknąć „One”, ale byłby to pusty frazes, jeśli wziąć pod uwagę, że we wtorkowy wieczór nie słyszymy ani jednego utworu z „The Joshua Tree”. To oczywiście skutek zeszłorocznej trasy, na której U2 przypomnieli w całości ten epokowy album. Koncert ostatecznie kończą „Love Is Bigger Than Anything In It’s Way” i delikatna „13 (There Is a Light)”. Mercedes-Benz Arenę opuszczam oszołomiony. Wiem, że był to jeden z najlepszych koncertów, na jakich byłem w życiu, a przecież rano nic tego nie zapowiadało.

Berliński koncert kończący eXPERIENCE + iNNOCENCE Tour został zarejestrowany. Mam nadzieję, że zespół nie będzie zwlekał zbyt długo z jego wydaniem i jeszcze wielokrotnie będę miał możliwość przenieść się w czasie do 13 listopada 2018 roku.