Vinyl Rock Top 20 / Listopad 2018
1. U2 „Songs of Experience”
2. Band of Horses „Everything All The Time”
3. The Police „Synhronicity”
4. M. Kane „Coup De Grace”
5. U2 „Zooropa”
6. L. Kravitz „Raise Vibration”
7. Queen „Live at Wembley Stadium”
8. P. Collins „Face Value”
9. P. Collins „No Jacket Required”
10. The Brew „Art of Persuasion”
11. Stereophonics „Keep Calm and Carry On”
12. Suede „The Blue Hour”
13. The Police „Ghost In The Machine”
14. Genesis „Genesis”
15. U2 „Live, Stockholm Globe Arena, 11.06.1992”
16. R.E.M. „Automatic For The People”
17. D. Matthews Band „Come Tommorow”
18. The Smashing Pumpkins „Shiny and Oh So Bright Vol. 1 / LP: No Past. No Future. No Sun.”
19. Queen „Innuendo”
20. Duran Duran „Arena”
W tym miesiącu na pierwsze miejsce mojej listy wskoczyła ostatnia płyta U2. Mógłbym zachować się jak rasowy polityk i powiedzieć, że od premiery uważałem „Songs of Experience” za znakomity album i nie przejmować się recenzją zamieszczoną na stronie, niemal dokładnie co do dnia, rok temu. Mógłbym również tamten tekst usunąć, ale nie byłoby wtedy aż tak zabawnie. W nadziei, że żadnemu z czytelników nie będzie się chciało odnajdywać tamtego tekstu, zacytuję jedynie krótki fragment: „Songs of Experience” to album nijaki, średni, bezbarwny, mdły, letni, bezpłciowy, po prostu do bólu byle jaki.”. I co teraz mam napisać?
Po berlińskim koncercie kończącym eXPERIENCE + iNNOCENCE Tour spojrzałem na ostatnie dzieło Irlandczyków inaczej. W koncertowych aranżacjach nagle odkryłem w tych utworach piękno, melodie, emocje i rockową moc. Dlatego cofam wszystko to, co napisałem poprzednio, poza tym, że album jest przekombinowany pod względem produkcyjnym. Tyle, że po tym, jak niemal przez miesiąc nie wyjmowałem go z odtwarzacza, również w tym zaczynam dostrzegać pewien urok. Pociesza mnie, że oceniając „Songs of Experience” nie byłem sędzią wydającym wyrok śmierci, który wykonano natychmiast po wciśnięciu przeze mnie klawisza „Enter”.
Drugie miejsce przypadło „Everything All The Time” pochodzącego z Seattle Band Of Horses. Nazwa zespołu była mi znana od lat, ale dopiero teraz sięgnąłem po muzykę. Rock z elementami folku, folk z elementami rocka. Pierwsze skrzypce grają melodie i chwytający za serce wokal Bena Bridwella. Zacząłem od debiutu, więc przede mną jeszcze cztery kolejne płyty. Mam nadzieję, że czeka mnie muzyczna uczta.
Nie ustaję w braku zrozumienia fenomenu Grety Van Fleet. Nie mogę ich słuchać, ani oglądać. Wiem, wiem, wszystko w rocku już powiedziano, ale gdy przeczytałem gdzieś, że chłopcy nagrywali płytę w nawiedzonym domu, to zacząłem zastanawiać się, czy oprócz muzyki i wizerunku nie zaczynają kopiować na potęgę rockowych biografii wykonawców z lat 70. Wszystko to piszę po to, by wspomnieć o płycie, która przeszła nieco bez echa, a bije na głowę kiszkowate dokonania. Nowy album wydali The Brew. „Art of Persuasion” ma w sobie to, czego trochę brakowało poprzedniej płycie. Energia, riffy, wszystko w retrorockowym klimacie, z widocznymi inspiracjami, ale bez możliwości postawienia zarzutu o kradzież.
Reaktywacja Smashing Pumpkins w niemal oryginalnym składzie ucieszyła pewnie nie tylko mnie. Niestety, z wydanej niedawno płyty „Shiny And Oh So Bright, Vol. 1: No Past. No Future. No Sun.” wieje nudą. Trudno o entuzjazm, jeśli najlepszym numerem na płycie okazuje się „Solara”, utwór utrzymany w stylu starego dobrego Smashing Pumpkins. Trochę to jednak za mało.
Długo oczekiwany przez fanów Chrisa Cornella box ukazał się w dwóch wersjach. Na pełną składają się aż cztery płyty CD. Szczerze mówiąc, nie potrafię na to wydawnictwo spojrzeć inaczej, jak na próbę wyszarpania od fanów dodatkowych pieniędzy. Uczciwiej byłoby wydać klasyczny zestaw greatest hits zawierający przekrój twórczości i płytę z ciekawostkami dla słuchaczy znających doskonale dyskografię wokalisty. Tymczasem za 150 zł dostajemy „best of” przeplatany kilkunastoma rarytasami. Litości. Nie zmienia to oczywiście faktu, że wśród utworów doskonale znanych ze studyjnych płyt Soundgarden, Temple of The Dog, Audioslave i samego Cornella, w boxie można znaleźć kilka prawdziwych perełek. Moimi faworytami są wykonany na żywo przez Temple Of The Dog utwór Mother Love Bone („Stargazer”), zagrany w radiowym studiu z akustykiem w ręku „Nothing Compares 2 U” i „One”, hybryda łącząca w sobie tekst Metalliki z muzyką U2 do utworów o tym samym tytule.
Na koniec wspomnę jeszcze o nowej płycie Marka Knopflera. Może z tęsknoty za Dire Straits pierwsze utwory z „Down The Road Wherever” przyjąłem z entuzjazmem, który wraz z upływem czasu słabł. Ostatecznie płyta znużyła mnie do tego stopnia, że nie zdołałem jej wysłuchać do końca. Może jeszcze po nią sięgnę, ale na razie ciśnie mi się na usta tylko jedno słowo: nuda.
Playlista:
U2 „Lights Of Home”
U2 „Red Flag Day”
U2 „Summer Of Love”
Band Of Horses „The Funeral”
Band Of Horses „The Great Salt Lake”
Band Of Horses „Monsters”
The Brew „Seven Days Too Long”
The Brew „Gin Soaked Loving Queen”
The Brew „Pointless Pain”
The Smashing Pumpkins „Solara”
Temple Of The Dog „Stargazer”
Chris Cornell „One”
Chris Cornell „Nothing Compares 2 U”
Mark Knopfler „Trapper Man”
Mark Knopfler „Nobody’s Child”
Fajne zestawienie! Zgadzam się co do Marka i SP, są momenty ale całościowo rozczarowują. „SoE” od premiery wydawał mi się najlepszym od przynajmniej 3 płyt albumem U2, a uczucie te wzmocnił tylko koncert z Berlina. Szanuje za The Police i niezmiennie za REM 😉 Muszę posłuchać The Brew, zachęciłeś mnie 🙂 Band of horses to również moje odkrycie ostatnich miesięcy, chociaż inne albumy nie zachwyciły mnie już tak jak debiut.
No ja jeszcze eksploatuję debiut BoH, więc póki co nie martwię się resztą dyskografii 🙂