The Waterboys „Where The Action Is”

The Waterboys wracają po dwóch latach albumem zatytułowanym „Where The Action Is”. Trudno dziś zaryzykować stwierdzenie, że mamy do czynienia z zespołem, bo lista muzyków, którzy przewinęli się przez skład The Waterboys wydaje się ciągnąć w nieskończoność. Prawda jednak jest taka, że to lider Mike Scott nadaje swym niepowtarzalnym głosem i kompozycjami charakter muzyce grupy, będąc mózgiem i sercem całego przedsięwzięcia.

Po wydanym w 1993 roku albumie „Dream Harder” straciłem The Waterboys z oczu, by na nowo zwariować na ich punkcie za sprawą wydanego w 2015 roku „Modern Blues”. Promujący płytę występ w warszawskiej Progresji był bez wątpienia jednym z najbardziej intensywnych doświadczeń koncertowych w moim życiu. Mike Scott i towarzyszący mu muzycy dali świadectwo niezwykłego kunsztu. To nie był zwykły rockowy koncert, to była sztuka przez duże „S”. Tak wysoko zawieszona poprzeczka spowodowała, że rozczarowanie poprzednią płytą zatytułowaną „Out Of All This Blue” odczułem niemal fizycznie.

Na cale szczęście na „Where The Action Is” Mike Scott, w ponownie w odświeżonym składzie, odzyskał formę. Nagrał piękną płytę, na której wciąż czaruje piosenkami balansującymi na granicy rocka i folku. Album zaczyna się dynamicznie, od utworu tytułowego. Wzbogacony żeńskimi chórkami, daje ogromny zastrzyk pozytywnej energii, a podniesione ciśnienie znakomicie podtrzymuje „London Mick”. Przeciwwagą są „Ride Side Of Heartbreake (Wrong Side Of Love)” i „In My Time On Earth” przepięknie przyprawione soulem, który nie dominuje potrawy, ale wydobywa smak chwilę po posiłku. Największym zaskoczeniem jest „Take Me There I Will Follow You”. Mike Scott wszedł na grząski grunt muzyki popularnej zdominowanej dziś przez rap. O ile utwór w wykonaniu artystów okupujących pierwsze miejsca listy Billboardu mógłby stać się sporym przebojem, to dla fanów The Waterboys będzie stanowił wielką próbę wiary. Chciałbym widzieć te grymasy na twarzy.

Echa dawnego The Waterboys najjaskrawiej pobrzmiewają w „Landbrooke Grove Symphony” i „Then She Made The Lasses O (Mash)”. Ten drugi mimowolnie przywołuje jeszcze na myśl solowe dokonania Joe Strummera, nieodżałowanego wokalisty The Clash. Płytę kończy dziewięciominutowa „Piper At The Gates Of Down”, melorecytacja przy dźwiękach fortepianu. Na „Where The Action Is” The Waterboys, czy, jak kto woli, Mike Scott, wciąż ma coś ciekawego do zaproponowania. Z pewnością warto będzie spotkać się z zespołem na nadchodzącej trasie koncertowej.