Paul McCartney „Amoeba Gig”

Dwanaście lat temu miał miejsce dość niecodzienny koncert Paula McCartne’a. Ex-Beatles wystąpił w Los Angeles, w sklepie muzycznym należącym do niezależnej sieci Amoeba. Wydana przed laty EP-ka zatytułowana „Amoeba’s Secret”, zawierała tylko cztery utwory zarejestrowane 27 czerwca 2007 roku. Po latach możemy cieszyć się zapisem pełnego występu, któremu, dla odróżnienia, nadano tytuł „Amoeba Gig”. W dyskografii Paula McCartney’a nie brakuje płyt koncertowych. Na „Wings Over America” zdecydowaną większość repertuaru stanowiły utwory Wings. Paul McCartney próbował stanąć na własnych nogach po rozpadzie The Beatles, a gdy akcja zakończyła się powodzeniem, wrócił na dobre do piosenek macierzystej grupy. Od „Paul Is Live”, przez „Back in the U.S.”, aż po „Good Evening New York City”, połowę setlisty wypełniają nagrania Wielkiej Czwórki. Nie inaczej jest w przypadku „Amoeba Gig”. Co osobliwego zatem ma w sobie sklepowy występ?

Przyznać trzeba, że Paul McCartney potrafi rozgrzać publiczność. Nie dając jej wyboru, koncert rozpoczął „Drive My Car”. Muzyka The Beatles zawsze jest dobrą przystawką przed podaniem nowego dania. McCartney w 2007 roku promował wydaną wówczas płytę zatytułowaną „Memory Almost Full”. Był to pierwszy album nagrany po rozstaniu z wytwórnią EMI. Co ciekawe, nowym wydawcą McCartney’a został Starbucks, bo to właśnie kawowy potentat krył się pod szyldem Hear Music. „Only Mama Knows” na żywo zaprezentował się jeszcze ostrzej, niż na płycie. „Dance Tonight” wybrzmiało w niezmienionej aranżacji, co nie może dziwić, bo wokaliście towarzyszy głównie mandolina. „That Was Me” na płycie wypada blado, ale tylko dlatego, że w bezpośrednim sąsiedztwie znajdują się „Blackbird” i „Back In The U.S.S.R.”. W takim towarzystwie raczej trudno zabłysnąć, a przecież utworowi można zarzucić tylko to, że nie jest ponadczasowym przebojem największego rockowego zespołu świata.

Paul McCartney już w czasach The Beatles udowodnił, że jest kompozytorem wszechstronnym. Świetnym na to dowodem jest wypełniony sprzężeniami, trwający ledwo ponad minutę, „Nod Your Head”. To przez tego rodzaju utwory o McCartney’u zawsze będziemy myśleć w kategoriach muzyka rockowego, bez względu na to, jak wiele popowych hitów by stworzył. Fortepianowy „House Of Wax”, z klawiszowymi smyczkami, sprawia, iż można zastanawiać się, czy w tamtym czasie to jeszcze Paul McCartney inspirował Jeffa Lynne’a, czy też nastąpiło swoiste sprzężenie zwrotne. Wspomnienie wokalisty Electric Light Orchestra jest nieprzypadkowe z jeszcze jednego powodu. Uważnie oglądając dostępne filmowe urywki z koncertu bez problemu można wychwycić go stojącego tuż obok wyraźnie wzruszonego Ringo Starra. Im dłużej słucham „Amoeba Gig”, tym bardziej odnoszę wrażenie, że wykonywane przez McCartney’a utwory The Beatles szkodzą jego własnej twórczości. Bo „House Of Wax” jest przepiękną balladą, w niczym nieustępującą stworzonym kilka dekad wcześniej klasykom, która z trudem zakotwicza się w pamięci, gdy za moment słyszę „I’ve Got A Feeling”. A najgorsze jest to, że gdyby Paul zagrał koncert złożony wyłącznie z utworów stworzonych bez udziału Johna Lennona, byłbym rozczarowany w równym stopniu.

Koncert w sklepie muzycznym zgromadził stosunkowo niewielką publiczność, co przełożyło się na luźną atmosferę występu. Goszczący zwykle na sporych rozmiarów arenach Paul McCartney i towarzyszący mu muzycy mogli zagrać na większym luzie. Słychać to wyraźnie w improwizowanej końcówce wspomnianego już „I’ve Got A Feeling”, czy w „Matchbox”, rockowym standardzie z lat 50. autorstwa Carla Perkinsa. Pojedyncze okrzyki widzów między utworami nieraz powodują nawiązanie dialogu z wokalistą, a, mimo to, kameralna sceneria nie pozbawia „Hey Jude” stadionowego charakteru, gdy Paul zachęca do chóralnego śpiewania w końcówce ściśniętą między regałami z płytami kilkusetosobową publiczność. Koncert kończą „Let It Be”, „Lady Madonna” i „I Saw Her Standing There”. Dobrze, że w końcu możemy posłuchać całości.