Midge Ure @ Święto Ceramiki, Bolesławiec, 16.08.2019
Informację o koncercie Midge Ure’a w ramach Święta Ceramiki w pierwszej chwili potraktowałem jako żart, ale gdy potwierdziłem ją u źródła nieco się zdziwiłem, bo wokalista Ultravox to dziś artysta zdecydowanie niszowy. Do Bolesławca przybyłem w momencie, gdy Urszula kończyła „Dmuchawce, latawce, wiatr”. Położony w centrum miasta plac pod sceną opustoszał, postanowiłem więc przejść się po zatłoczonych uliczkach. Tak wielka liczba straganów z badziewiem wywołała we mnie obawy, czy przypadkiem plażowicze w nadmorskich miejscowościach nie zostali w długi weekend pozbawieni możliwości zakupu parawanów, waty cukrowej i dmuchanych kółek. Na najmniejsze stoisko z ceramiką nie natrafiłem, prawdopodobnie po prostu do niego nie dotarłem, ale nie po naczynia przecież w podróż się wybrałem. Zanim na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru dwójka przedstawicieli organizatora koncertu czterokrotnie pomyliła się wypowiadając nazwisko muzyka i nazwę zespołu, którego kiedyś był liderem. Obciach potworny.
Midge Ure rozpoczął występ punktualnie o 22:00 od utworu pochodzącego z początków kariery solowej, choć „Call Of The Wild” posiada wszystkie cechy charakterystyczne dla twórczości Ultravox. Na scenie pozbawionej scenografii jedyną oprawę stanowiły światła, co sprawiło, że w piątkowy wieczór na pierwszym planie była muzyka. Jeszcze tylko „Dear God” i Ure po raz pierwszy sięgnął do repertuaru Ultravox. „I Remember (Death In The Afternoon)” nie wywołało jeszcze wielkiego poruszenia wśród zgromadzonej publiczności, ale „Fade To Gray” ewidentnie rozpoznała większość festiwalowej widowni. Utwór pochodzący z debiutanckiego albumu Visage pojawił się nieprzypadkowo, bo przecież Midge Ure zasilał skład zespołu w początkach jego działalności. „Passing Strangers” i „New Europeans” pozytywnie zaskoczyły, bo w repertuarze Ultravox jest więcej oczywistych przebojów nadających się do wykonania na festynie.
Midge Ure to nie tylko obdarzony fantastycznym głosem wokalista, ale również dysponujący własnym, od razu rozpoznawalnym, brzmieniem gitarzysta. Rzecz jasna, wiele partii wokalnych znanych z płyt wydanych w latach 80. jest już dziś nie do powtórzenia, a artysta śpiewa na tyle, na ile pozwalają mu aktualne warunki. Trzeba jednak powiedzieć, że Midge Ure starzeje się z godnością i wykonaniami swoich utworów mógłby wprawić w zakłopotanie niejedną dzisiejszą gwiazdę światowego formatu. O ile upływ czasu może mieć wpływ na struny głosowe, to dźwięki wydobywające się z Gibsona Les Paula przenosiły słuchaczy w czasie. Muzyka Ultravox na żywo zawsze zyskiwała na ostrości brzmienia i nie inaczej było tym razem. Midge Ure grał z niesamowitym feelingiem połączonym z oszczędnością środków wyrazu, nie popisywał się, a, mimo to, robił piorunujące wrażenie.
Chwilę wytchnienia głosowi wokalista dał podczas „Supernatural”. To absolutny rarytas, bo instrumentalny utwór zasilił przed laty japońskie wydanie albumu „Pure”. Na żywo przypominał odrobinę Davida Gilmoura, ale marzycielski nastrój uleciał wraz z kolejnymi przebojami Ultravox, „One Small Day” i „All Stood Still”. „If I Was” był ostatnim tego wieczoru akcentem odnoszącym się do solowej twórczości Midge Ure’a. Koncert opatrzony tytułem „The Voice Of Ultravox” mogły zakończyć tylko doskonale wszystkim znane utwory. Wielki finał rozpoczął największy z nich, „Vienna”. Kolorowe dotąd światła spowiły scenę białym blaskiem i przez chwilę odnosiło się wrażenie, że refren śpiewają wszyscy wokół. Piękna chwila, dreszcze i emocje, jakich, przyznam szczerze, w życiu bym się nie spodziewał w tych okolicznościach. Z osłupienia wyrwały mnie za moment „Love’s Great Adventure” i, szczególnie przeze mnie wyczekiwany, „Hymn”. W zasadzie byłem już spełniony, gdy po krótkiej przerwie muzycy wrócili jeszcze na scenę. Midge Ure tym razem nie sięgnął po gitarę, a stanął obok towarzyszącego mu w trasie klawiszowca by wykonać na cztery ręce „The Voice”. Ostatecznie koncert zakończył „Dancing With Tears In My Eyes”, podczas którego mało kto na widowni stał w miejscu. Midge rzucił jeszcze przed zejściem ze sceny tradycyjne „Do zobaczenia wkrótce!”, ale już dziś wiadomo, że zaplanowane do połowy przyszłego roku koncerty muzyka nie obejmują Polski. Najbliżej zagra w Berlinie 8 grudnia, a planowany występ odbędzie się pod szyldem „The 1980 Tour – Vienna And Visage”, myślę więc, że jakoś szczególnie nad wyprawą do stolicy Niemiec zastanawiać się nie trzeba.
Przygotowana na piątkowy wieczór setlista obejmowała jeszcze dwa utwory, „No Regreats” i „Breath”. Wielka szkoda, że ich nie zagrali, zwłaszcza drugiego, ale i tak lepszego prezentu urodzinowego wymarzyć sobie nie mogłem. Tu wspomnę jeszcze, że także wokalista otrzymał prezent od organizatorów Święta Ceramiki, a był nim wielki:
DZBAN.