Pearl Jam „MTV Unplugged”

Utworzony w 1990 roku Pearl Jam od dawna zaliczany jest do klasyki rocka. Swoją niezwykle wysoką pozycję grupa zawdzięcza muzyce, ale także ponadprzeciętnej aktywności koncertowej. Do czasu słynnego już sporu z Ticketmaster zespół nieustannie występował budując w sposób najbardziej żmudny, ale też najbardziej skuteczny i trwały, społeczność fanów na całym świecie. Od premiery debiutanckiego albumu zatytułowanego „Ten” zamieszanie wokół zespołu wciąż przybierało na sile. Zaproszenie do występu w ramach popularnego cyklu MTV Unplugged było czymś naturalnym. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że koncert okazał się kolejnym elementem promocji, który przyczynił się do dalszego wzrostu popularności grupy, jednak wcale nie musiało się tak stać.

Muzycy Pearl Jam przystąpili do nagrania bez większego przygotowania, w pełnym biegu. Zaledwie trzy dni przed wejściem do telewizyjnego studia zespół zakończył w Monachium pierwsze europejskie tourneé. Zmiana czasu związana z powrotem ze Starego Kontynenty i brak własnych instrumentów mogły okazać się zapowiedzią spektakularnej katastrofy, jednak Pearl Jam obronili się muzyką. Grupa była wówczas na fali wznoszącej, inaczej, niż Nirvana i Alice In Chains, które swoje koncerty „bez prądu” rejestrowały w schyłkowym momencie kariery. Pearl Jam przybyli do studia w Nowym Jorku, zaprezentowali, co mieli najlepszego do zaprezentowania, po czym, bez większego rozpamiętywania, udali się w kolejną trasę po Stanach Zjednoczonych.

Od pierwszych dźwięków „Oceans” Pearl Jam zabiera słuchacza w dźwiękową podróż, z pasją i zaangażowaniem znanym z normalnych koncertów. W pierwszej chwili wydaje się, że pozbawiona mocy i przesterów konwencja występu wymusi sięgnięcie po bardziej nastrojowy repertuar, ale „State Of Love And Trust” pozbawia wszelkich złudzeń. Energia i moc utworów Pearl Jam ulokowane są nie we wzmacniaczach, a w samych utworach. Bez zaproszonych gości, bez instrumentalnych dopalaczy i aranżacyjnych kombinacji. Działa chemia łącząca talenty instrumentalistów z oscylującą gdzieś na granicy obłędu ekspresją wokalisty, tworzące ducha zespołu, który, wraz z kilkoma innymi, po raz ostatni w historii sprawił, że muzyka rockowa zawładnęła całym światem.

Oglądając koncert w Kaufman Astoria w Nowym Jorku łatwo także zrozumieć, dlaczego to właśnie Pearl Jam przeżyli najcięższy czas. W zespole zawsze było mnóstwo siły witalnej i chęci przetrwania. Doskonale widać to w „Alive”, czy kończącym telewizyjną retransmisję koncertu „Porch”, w którym Eddie Vedder, malując markerem na ręce hasło „Pro Choice”, określił się jednoznacznie w temacie swobody w podejmowaniu decyzji o dokonaniu aborcji. Tyleż śmiała, co ryzykowna deklaracja, jak na zespół, który stosunkowo niedawno pojawił się na scenie.

Nagranie koncertu odbyło się 16 marca 1992 roku. Dyskografia Pearl Jam obejmowała wówczas zaledwie jeden album studyjny oraz, wydane na różnych wersjach singla „Alive”, utwory „Wash” i „Dirty Frank”. Zmiatające wszelką konkurencję „Even Flow” i „Jeremy”, ten drugi ozdobiony teledyskiem w reżyserii Marka Pellingtona, trafiły do promocji dopiero później. To dlatego reakcję zgromadzonej w studiu telewizyjnym publiczności na pierwsze dźwięki utworów traktować należy nie jako odruch wywołany doskonale znanymi przebojami, ale jako zapowiedź nadchodzącej gigantycznej popularności Pearl Jam.

Na tle innych koncertów cyklu, w warstwie wizualnej „MTV Unplugged” Pearl Jam prezentuje się niezwykle skromnie, by nie powiedzieć niechlujnie. Trudno uznać rozwieszenie siatek maskujących za dekorację z prawdziwego zdarzenia. Ewidentną niedoróbkę zespół obrócił na swoją korzyść. Skupiony na scenie o powierzchni kilkunastu metrów kwadratowych, z garstką fanów dookoła, zaprezentował się w wyjątkowo intymnej atmosferze, co pozwoliło skoncentrować się widzom wyłącznie na muzyce i muzykach. To dzięki temu wykonanie „Black” nabrało niemal mistycznego charakteru.

Pearl Jam przetarli szlak kolegom z miasta. Nirvana i Alice In Chains odrobiły lekcje wzorowo, wizualnie ich koncerty „bez prądu” wypadają okazale. Również pod względem zaprezentowanego repertuaru obie grupy miały w czym wybierać. „MTV Unplugged” Pearl Jam marginalizuje się dziś, sprowadzając album, niesłusznie, wyłącznie do roli dokumentu. Łatwo sobie jednak wyobrazić, jak mógłby wyglądać koncert, gdyby setlista nie była ograniczona wyłącznie utworami z debiutanckiej płyty. Nagrywając po wydaniu „Vitalogy” Pearl Jam mogliby pozostawić Nirvanę i Alice In Chains daleko w tyle, tym bardziej, że kariery konkurentów zostały wówczas przerwane w najbardziej brutalny sposób.

Niemal od razu po wyemitowaniu programu na antenie MTV na rynku pojawiły się bootlegi z zapisem koncertu. Pierwszym oficjalnym wydawnictwem było DVD, które zasiliło rocznicowy box obejmujący pierwsze dwa lata istnienia zespołu. Z jednej strony cieszyło, że w końcu można obejrzeć i posłuchać koncertu w naprawdę dobrej jakości. Szkoda jednak, że zespół nie pokusił się o wydanie całości wykonanego wówczas repertuaru, na który dodatkowo złożyły się „Garden”, „Leash” oraz często grany na żywo „Keep On Rockin’ In The Free World” Neila Younga. Pozostawiono również „telewizyją” kolejność utworów. Prawdopodobnie dla utrzymania odpowiedniej dramaturgi, w wyświetlanym na ekranach telewizorów koncercie jako ostatni wybrzmiał „Porch”, podczas gdy faktycznie został on wykonany przed „Even Flow”. Dokładnie ten sam zapis otrzymujemy na wydanej właśnie, w ramach Black Friday Record Store Day 2019, płycie winylowej.

fot. Zuzanna Kubaszczyk