INXS „Live at Barker Hangar”

Wydana przez INXS we wrześniu 1990 roku płyta zatytułowana „X” zaliczyła spadek sprzedaży w stosunku do multiplatynowego nakładu „Kick”. Nie było mowy o dramacie, bo krążek wypełniony był utworami, z których dosłownie każdy nadawał się na singel, ale jednak. Tym bardziej zaskakujące było, że zespół nie zwlekał zbyt długo z kolejnymi albumami. W 1992 roku wydał „Welcome To Wherever You Are”, a nieco ponad rok później „Fool Moon, Dirty Hearts”. I chociaż spadek popularności odbił się także na koncertowej frekwencji, w Londynie grupa przeniosła się z wypełnionego po brzegi Stadionu Wembley do mieszczącej niespełna 5 tysięcy miejsc Brixton Academy, obie płyty zaliczyć trzeba do najlepszych dokonań w karierze zespołu.

Koncertową odsłonę INXS z tego okresu dokumentuje „Live at Barker Hangar”, oficjalne wydawnictwo koncertowe zarejestrowane w Santa Monica w Kalifornii. Wydawnictwo, bo trudno mówić o płycie w ścisłym znaczeniu tego słowa, gdy mamy do czynienia z materiałem udostępnionym wyłącznie w formacie mp3. Co ciekawe, jego zdobycie nie jest takie proste, bo sklepy internetowe nie pozwalają na zakup plików osobom spoza Stanów Zjednoczonych. Płyta, pozostańmy przy analogowym nazewnictwie, ma jeszcze dwie wady. Brakuje na niej trzech ostatnich wykonanych na koncercie utworów (mowa o „Bitter Tears”, „Mystify” i „Don’t Change”), a każda ze ścieżek jest wyciszana, co w przypadku nagrań koncertowych jest wyjątkowo irytujące, tym bardziej, że utwory zachowują kolejność w jakiej zostały zaprezentowane na żywo.

Koncert w Santa Monica odbył się 8 maja 1993 roku, dziewięć miesięcy po premierze „Welcome To Wherever You Are”, a pół roku przed wydaniem „Fool Moon, Dirty Hearts”. Zadziwiające jest zatem to, że w setliście znalazło się aż siedem utworów z nadchodzącej dopiero płyty. Uwagę zwracają sucha perkusja, pozbawione stadionowego pogłosu wokale i organiczne brzmienie gitar. Jeśli ktoś ma wątpliwości co do tego, czy INXS był zespołem rockowym, materiał zarejestrowany w Barker Hangar pozbawi go wszelkich złudzeń. Najlepiej słychać to w klasycznym repertuarze, który łatwo porównać z wcześniejszymi wykonaniami. W „The Loved One” może jeszcze nie rzuca się to tak drastycznie w oczy, ale w „Need You Tonight” wszystko wydaje się po staremu wyłącznie do momentu, w którym dominować przestaje funkowa zagrywka Kirka Pengilly. W jednym z największych hitów INXS, „Suicide Blonde”, po charakterystycznym motywie harmonijki ustnej, dostajemy cios gitarowej piąchy prosto w nos.

Nowe utwory musiały być zaskoczeniem dla zgromadzonej na sali publiczności. Dziś stanowią archiwalny materiał, będący doskonałym świadectwem wielkości i wciąż drzemiącego wówczas w INXS potencjału. Spora w tym zasługa Michaela Hutchence’a, który, jak nikt inny, potrafił skupić na sobie nie tylko światła reflektorów, ale i uwagę słuchaczy. Nagrywając „Fool Moon, Dirty Hearts” zespół zaprosił do studia dwie wielkie osobowości muzycznego świata, Raya Charles’a i Chrissie Hynde. W Santa Monica zabrakło ich na scenie, ale dzięki temu możemy usłyszeć, jak Hutchence radzi sobie w pojedynkę z wykonaniem na żywo „Please (You Got That…)” i „Fool Moon, Dirty Hearts”. Ileż w jego głosie było soulu. „Please (You Got That…)” przyciąga także warstwą muzyczną, co mogłoby umknąć, gdyby show skradł wielki Ray. Partia gitary Tima Farrisa to prawdziwe szaleństwo i bynajmniej nie mam tu na myśli wirtuozerskich popisów, ale feeling, z jakim muzyk traktuje gryf gitary. Będący u szczytu swoich możliwości członkowie INXS mogli pozwolić sobie na luz i nonszalancję, dzięki którym utwory w rodzaju „Taste It” zyskały prawdziwie rockowy sznyt.

Przed „Suicide Blonde” Michael Hutchence droczy się z publicznością wyraźnie zadowolony, że ta nie udała się na, rozpoczynający serię czterech koncertów w Greek Theatre w Los Angeles, występ Stinga w ramach trasy promującej album „Ten Summoner’s Tales”. Trudno sobie wyobrazić, by dziś ktokolwiek z wówczas obecnych w lotniskowym hangarze w Santa Monica żałował swego wyboru. „Live at The Barker Hangar”, pomimo kilku drobnych mankamentów niezwiązanych z muzyką, o których wspomniałem wcześniej, jest jedną z najlepszych płyt koncertowych, jakie kiedykolwiek ujrzały światło dzienne, i jeśli kiedykolwiek ukaże się na fizycznym nośniku, jako pierwszy złożę zamówienie.