Dziś 6 lat kończy vinylrock.pl!

Dwa tysiące sto dziewięćdziesiąt dwa dni temu, 23 listopada 2014 roku, o godzinie 11:36, opublikowałem pierwszy wpis na vinylrock.pl. Krok ten powodowany był koniecznością przezwyciężenia pewnych okoliczności, o których nie warto wspominać. Nie jestem w pełni zadowolony z tego, jak piszę, tyle, że pisanie o muzyce jest, kto wie, czy nie jedyną, aktywnością, wykonywaną przeze mnie wyłącznie dla przyjemności. Wiem, że brzmi to identycznie, jak puste frazesy z wywiadów udzielanych przez muzyków w stylu: „Nie interesuje mnie, co pomyślą fani, najważniejsze bym sam był zadowolony”. I mimo że muzykom nie wierzę ani trochę, to w moim przypadku naprawdę tak to właśnie działa. Piszę, bo sprawia mi to przyjemność, choć największą satysfakcję odczuwam wówczas, gdy po drugiej stronie światłowodu ktoś sięgnął po płytę, o której napisałem. Tych kilkanaście, może kilkadziesiąt, przypadków, o których mi wiadomo, przyjmując teorię wierzchołka góry lodowej, daje naprawdę niezły rezultat.

Pisanie jest czynnością prostą i skomplikowaną jednocześnie. Jedne teksty powstają w przeciągu czterdziestu minut, inne rodzą się w cierpieniach. Wiele z nich pozostaje niedokończonych. Dobrze się zapowiadały, ale gdzieś uleciał pomysł albo koncepcja wypaliła się szybciej, niż się spodziewałem. Trudno, skoro ma to być przyjemność, to zupełnie nic nie muszę. Największym koszmarem jest korekta i redagowanie tekstu, który już wydaje się gotowy. Czasem czynności te zabierają więcej czasu, niż samo pisanie i właśnie dlatego w profesjonalnych wydawnictwach zleca się je specjalistom. Uniknięcie irytujących powtórzeń, błędów stylistycznych, czy literówek, jest niemożliwe, gdy czynności te spoczywają na barkach autora. Zdaję sobie także sprawę z niedociągnięć warsztatowych objawiających się w treści wpisów, tym bardziej przerażających, jeśli przyjąć teorię wierzchołka góry lodowej. Sześć lat pisania sprawiło jednak, że zupełnie inaczej czytam to, co piszą inni i za każdym razem doskonale wiem, jak autor musiał być zadowolony, gdy stawiał kropkę w zdaniu, którego mu zazdroszczę.

Nie jestem dziennikarzem muzycznym, nie muszę podlizywać się reklamodawcom. Piszę, o czym chcę. Moje opinie są subiektywne w dosłownym znaczeniu tego słowa, bo zawsze zależą tylko i wyłącznie ode mnie, jako podmiotu poznającego. Czasem staram się opisać mój punkt widzenia. Gdy znam dwie płyty z bogatej dyskografii wykonawcy jestem jak niedzielny rowerzysta, który za żadne skarby nie włoży obcisłych spodenek, a bidon myli z bidetem, ale nie odbieram sobie prawa do wypowiedzenia się na dany temat. Przecież to mój blog, a poza tym, co złego jest w lubieniu jednej płyty zespołu, którego pozostałe płyty są do bani? Czynników wpływających na odbiór muzyki jest tak dużo, że nie sposób je tu wszystkie wymienić. Zdarzyło mi się kilka razy zaklinać rzeczywistość pisząc o czymś z większym, niż należny, entuzjazmem. Kilka razy sformułowałem także ocenę skrajnie krytyczną, która później uległa zmianie. Staram się o tym pisać, bo chcę być uczciwy nie tyle względem czytelnika, ile względem siebie.

Jakiś czas temu obiecałem sobie, że będę pisał przynajmniej raz w miesiącu. Póki co, udaje mi się słowa dotrzymać. A jeśli czasem tu zaglądacie, to wiedzcie, że bardzo mnie to cieszy.