Mark Lanegan, 25.11.1964 – 22.02.2022 [*] [*] [*]

Mark Lanegan od dawna funkcjonował jako artysta solowy, ale w mej świadomości na zawsze pozostanie byłym wokalistą Screaming Trees. Ten pochodzący z Seattle zespół nigdy nie zyskał należnego mu uznania, a jego muzyka nigdy na dobre nie przebiła się do masowej rockowej świadomości. A zasługiwała na to nie mniej, niż Pearl Jam, Nirvana, Soundgarden, czy Alice in Chains. To Screaming Trees znalazł się w gronie zespołów posiadających kontrakt z dużą wytwórnią na rok przed sukcesem „Nevermind” Nirvany. Album zatytułowany „Uncle Anesthesia”, wyprodukowany przez Terry’ego Date’a do spółki z Chrisem Cornellem, był piątą pozycją w dyskografii zespołu. Grupa Lanegana pięła się powoli po szczeblach kariery, by w przełomowym, 1991, roku zostać wyprzedzona przez kolegów z miasta i okolic. Patrząc z perspektywy czasu, stwierdzić jednak trzeba, że Screaming Trees od początku skazany był na los zespołu kultowego. Psychodeliczna muzyka, przesiąknięty dramatem i mrokiem głos Lanegana nie sprzyjały powszechnej akceptacji, za to już w utworze otwierającym debiutancką płytę grupy („Clairvoyance”), zatytułowanym „Orange Airplane”, doszukać się można wytycznych, które legły u podstaw rodzącej się sceny grunge’owej.

Szczyt twórczych możliwości zespół osiągnął wraz z wydaniem albumu „Sweet Oblivion”, na którym wszystkie składowe stylu wypracowanego na wcześniejszych płytach złożyły się w idealną całość. Zanim muzycy zdołali zebrać się, by ponownie wejść do studia, po grunge’u opadały już resztki kurzu. Kolejny album, zatytułowany, nomen omen, „Dust”, ukazał się ponad dwa lata po śmierci Kurta Cobaina. Zebrał świetne recenzje, osiągnął najwyższe (134.) w historii grupy miejsce na liście Billboardu, ale jednocześnie okazał się ostatnim w dyskografii zespołu. Przynajmniej na kolejnych piętnaście lat, bo w 2011 roku wyszła płyta zatytułowana „Last Words: The Final Recordings” z muzyką zarejestrowaną dwa lata po wydaniu „Dust”, która przeleżała na półce, gdyż wytwórnia Epic nie była nią zainteresowana i pozbyła się swych podopiecznych.

Solową dyskografię Marka Lanegana otworzyła, wydana przez Sub-Pop w 1990 roku, płyta opatrzona tytułem „The Winding Sheet”. To z niej pochodziła tradycyjna pieśń zatytułowana „Where Did You Sleep Last Night”, która pod strzechy dostała się za sprawą Kurta Cobaina, przejmująco śpiewającego numer na zakończenie występu w ramach MTV Unplugged. Nietrudno się domyślić, kto zainspirował wokalistę Nirvany do sięgnięcia właśnie po ten utwór. Solowy Mark Lanegan to bluesowy bard, targany nałogami songwriter, zabierający słuchacza do swego ponurego, pełnego ciemności, świata. W 2004 roku ukazał się jego szósty album, zatytułowany „Bubblegum”. O tym, jak bardzo poważanym muzykiem w świecie rocka był Lanegan świadczy lista artystów, którzy gościnnie wzięli udział w nagraniu płyty. PJ Harvey, Josh Homme, Greg Dulli, Izzy Stradlin, Duff McKagan, to tylko niektórzy z nich. Kolejne cztery lata Mark Lanegan poświęcił na współpracę z Isobell Campbell, znaną z Belle and Sebastian. Dysponująca delikatnym, dziewczęcym, głosem była przeciwwagą dla posępnej barwy głosu wokalisty. Wspólny dorobek duetu zamknął album „Hawk” z 2010 roku, po którym Mark Lanegan wydał „Blues Funeral”, jedną z najlepszych swoich płyt. Ostatnią, dwunastą, regularną płytą artysty była „Straight Songs of Sorrow” sprzed dwóch lat. Wszystko to, nawet jeśli znaczna, to tylko część twórczości Marka Lanegana. Są przecież jeszcze zapisy jego współpracy z Duke’em Garwoodem, czy Gregiem Duli, w osobliwym duecie pod nazwą The Gutter Twins.

Mark Lanegan to wymarzony wprost obiekt dla poszukiwaczy muzycznych kolaboracji, nieustannie cierpiących na nerwicę natręctw wywołaną ciągłym przeświadczeniem, że gdzieś jest jeszcze utwór z udziałem artysty, o którym nie mieli pojęcia. Swój wokalny udział Lanegan miał w niezliczonej ilość utworów innych wykonawców. Skupiając się tylko na tych, w których śpiewał pierwsze wokale, jednym tchem można wymienić „Max & Wells” Mike’a Watta (płyta „Ball-Hog or Tugboat?”), „I’m Above”, „Long Gone Day” Mad Season („Above), „In the Fade”” („Rated R”), „Song for the Dead”, „Hangin’ Tree”, „God Is in the Radio’ („Songs for the Deaf”), wszystkie z repertuaru Queens of The Stone Age, czy większość utworów z czasu współpracy z duetem Soulsavers (albumy „It’s Not How Far You Fall, It’s the Way You Land” i „Broken”). Do moich ulubionych, zaskakujących odkryć sprzed kilku lat, zaliczam współpracę Marka Lanegana z Bertrandem Cantatem, byłym wokalistą Noir Desir, na płycie poświęconej Jeffreyowi Lee Pierce’owi, legendarnemu założycielowi The Gun Club.

Wczoraj wieczorem kariera Marka Lanegana została ostatecznie przerwana. Na jego profilu w mediach społecznościowych zamieszczono informację o śmierci wokalisty. Wciąż trudno w to uwierzyć, czy może raczej oswoić się z tym przykrym faktem, bo Mark Lanegan od dawna balansował na granicy życia i śmierci. Dziś pozostaje nam już wyłącznie muzyka.