Bootleg Top 20 / 2022

1. Eddie Vedder „Earthling”
2. Miles Kane „Change The Show”
3. Midnight Oil „Resist”
4. Placebo „Never Let Me Go”
5. Band Of Horses „Things Are Great”
6. Arcade Fire „WE”
7. Suede „Autofiction”
8. Pixies „Doggerel”
9. The Rolling Stones „Live At The El Mocambo”
10. The Black Crowes „1972”
11. Jack White „Fear Of The Dawn”
12. Tears For Fears „The Tipping Point”
13. Muse „Will Of The People”
14. Afghan Wigs „How Do You Burn?”
15. Editors „EBM”
16. The Beatles „The Rooftop Performance”
17. Rammstein „Zeit”
18. Jack White „Entering Heaven Alive”
19. Archive „Call To Arms & Angels”
20. Eddie Vedder & The Earthlings „Live At Beacon Theater, NYC, 04-02-2022”

Zestawienie najczęściej kupowanych, czy słuchanych, płyt obarczone jest jedną podstawową wadą, która najwyraźniej uwidacznia się w przypadku podsumowań rocznych. Płyty wydane na początku roku kalendarzowego mają większe szanse na wyższą pozycję, niż te, które ukazały się jesienią. Na szczęście, to tylko zabawa.

Pierwsza pozycja wśród zeszłorocznych odsłuchów przypadła solowemu albumowi Eddiego Veddera. Przez jednych fanów wychwalany, przez innych znienawidzony. Nie jest to album, który za kilka lat będziemy wspominać jako rockowe arcydzieło, co jednak nie umniejsza jego wartości. Oceniając zawartość „Earthling” w kontekście całej dotychczasowej twórczości wokalisty Pearl Jam, otrzymaliśmy płytę będącą hołdem dla mistrzów artysty. W każdym utworze wyraźnie słychać inspiracje, których w utworach z gościnnym udziałem idoli Veddera nie trzeba się nawet doszukiwać. Jeszcze ciekawiej materiał ten wypada na żywo, niestety z nagrań nieoficjalnych, ale na tyle dobrej jakości, by móc cieszyć się energią wykonania na scenie. Set oparty o utwory z „Earthling”, zaprezentowany nowojorskiej publiczności zgromadzonej w Beacon Theater, uzupełniły cudze kompozycje, w tym odświeżona wersja „Not For You” macierzystego zespołu i „Purple Rain” Prince’a.

Na początku roku ukazała się płyta Milesa Kane’a, zatytułowana „Change The Show”. Tym razem kumpel Alexa Turnera poszedł w stronę początków rocka, z nieco soulowym zacięciem. Nie jest to zły album, ale uważam, że Milesowi bardziej do twarzy w dynamicznym, rockowym wcieleniu. Absolutnym zaskoczeniem jest trzecia pozycja, na której znalazł się album „Resist”, australijskiego Midnight Oil. Powrót na scenę po latach realizowania się przez Petera Garreta w polityce zaowocował naprawdę dobrą, równą płytą, mimo że bez przebojów na miarę Beds Are Burning”.

Nic nowego do swego stylu nie wnieśli muzycy Placebo. Po długiej przerwie wydawniczej nagrali płytę, jakiej każdy mógł się po nich spodziewać. Dobrze to, czy źle, ocena zależeć będzie od indywidualnych oczekiwań słuchaczy. Wysoki poziom od wydania „Suburbs” wciąż utrzymuje kanadyjski Arcade Fire. Wydany w zeszłym roku album „WE” to jedna z tych płyt, które w jakiś dziwny sposób wymuszają, by do nich stale wracać. Kto jeszcze nie obejrzał w sieci występu zespołu w londyńskim Koko Club, niech nie zwleka, bo może komuś przyjść do głowy usunięcie nagrania.

Od 2013 roku, gdy po 11. latach nieobecności do regularnego grania powrócił Suede, nie mogłem się spodziewać, że kolejne płyty będą jednymi z najlepszych w karierze zespołu. Nawet jeśli nie przeskoczyły debiutu, ani nie dorównały ilością singli „Coming Up”, to zwyczajnie nic to nie znaczy. O sile ubiegłorocznej płyty „Autofiction” przekonany musi być również sam zespół, bo na promującej wydawnictwo trasie wykonywał je w całości. Jeszcze dłuższą, bo ponaddwudziestoletnią, przerwę w karierze zaliczył Pixies. Płyty, które ukazywały się od 2014 roku były dość nierówne, ale na „Doggerel” w końcu wszystko wydaje się być na miejscu. Płyta spokojnie mogłaby być następcą wydanego w 1991 roku „Trompe le Monde”. Wybudzeniu z hibernacji po kilkudziesięciu latach nawet byśmy się nie zorientowali.

Świetne archiwalne materiały dostaliśmy od The Beatles i Rolling Stones. Wielka Czwórka w końcu dała światu zapis legendarnego koncertu na dachu budynku, w którym mieściła się należąca do muzyków wytwórnia Apple, natomiast Jagger i Richards sięgnęli po zapis koncertu w El Mocambo, mieszczącym trzystu widzów klubie w Toronto. Nagranie pochodzi z marca 1977 roku i nie dość, że wypełnione jest klasykami, to jeszcze na dodatek dokumentuje zespół tuż przed tym, gdy naturalnym jego środowiskiem stały się stadiony.

Dwie studyjne płyty wydał Jack White. Na obu z powodzeniem kontunuuje obraną jeszcze w czasach The White Stipes drogę, serwując rocka opartego na bluesowych korzeniach, przy czym „Fear Of The Dawn” jest bardziej elektryczna od wydanej kilka miesięcy później „Entering Heaven Alive”.

Absolutnym zaskoczeniem dla mnie samego były nowe albumy Muse i Rammstein. Zaskoczeniem, bo nigdy żadnemu z zespołów nie poświęciłem więcej uwagi. Tymczasem zarówno „Will Of The People” (z obłędnym „We Are Fucking Fucked” na koniec), jak i „Zeit” z utworem tytułowym, wpakowały się bez pytania na regał z płytami. I na koniec pozytywnych akcentów, kolejny powrót. Żaden z utworów pochodzących z „The Tipping Point”, wydanej po niekończącej się przerwie płyty Tears For Fears, nie dorównuje przebojom z dawnych czasów, ale to naprawdę kawał dobrej muzyki.

Nie będę rozwodził się zbytnio o rozczarowaniach, wspomnę zatem o dwóch największych. Pierwszego należało się spodziewać. Liam Gallagher, eksploatujący bez cienia zażenowania styl Oasis, w końcu złapał zadyszkę. Podobnie, jak przy dwóch poprzednich solowych płytach, wokalista wspomagał się talentem kompozytorskim współpracowników (Greg Kurstin, Dave Grohl, Andrew Wyatt), ale tym razem coś nie wyszło. Zwyczajnie, zabrakło dobrych piosenek. Na najwyższym podium w tej kategorii uplasował się jednak najnowszy album Arctic Monkeys, zatytułowany „The Car”. I wcale nie chodzi o to, że Alex Turner zaczął jęczeć, stękać i melorecytować. Gdzieś po drodze wyparowała jego naturalna zdolność do pisania pięknych melodii. Ile jeszcze płyt w rodzaju „Tranquility Base Hotel + Casino” i „The Car” musi powstać, by zespół wrócił na niegdyś obraną drogę, bądź zaczął tworzyć coś innego, ale równie intrygującego, co kiedyś, nie wiadomo. Efektem obecnego stanu rzeczy jest to, że trwająca właśnie trasa koncertowa jest już trzecią, na której podstawę repertuaru stanowią kawałki z „AM”. Teraz nie pozostaje nic innego, jak czekać na nowy album Last Shadow Puppets, jeśli ten w ogóle ma powstać.