Joe Strummer & The Mescaleros „Live at Acton Town Hall”

Legenda Joe Strummera jest wciąż żywa. Jest jedną z tych romantycznych, brutalnie przerwanych przez niespodziewaną smierć wokalisty, rockowych historii, której wartość wzrastała z każdym rokiem, w którym muzycy The Clash opierali się intratnym propozycjom reaktywacji zespołu. Bo, jak słabo na tym tle wypada The Sex Pistols, który w 1996 roku wznowił działalność, by szarpnąć nieco kasy żerując na sentymentach publiczności, tłumaczyć nie trzeba. To, czy Mick Jones i Joe Strummer wskrzesiliby jeszcze The Clash, pozostanie już na zawsze w sferze dywagacji, ale to jedyny pozytyw opowieści.

Pod koniec 2002 roku nowy album Joe Strummer and The Mescaleros był już nagrany („Streetcore” ukazał się w październiku roku następnego). Nikt nie mógł przypuszczać, że charytatywny koncert, będący wsparciem dla strajkujących strażaków, będzie jednym z ostatnich, na którym publiczność będzie oklaskiwać Joe Strummera. Przez ponad dziesięć lat materiał zarejestrowany wieczorem 15 listopada 2002 roku krążył na pirackich bootlegach. Proceder ten został ostatecznie przerwany wydaniem przez Hellcat Records winylowego podwójnego albumu zatytułowanego „Live at Acton Town Hall”, będącego ozdobą Record Store Day 2012. Ze względu na swój zasięg, koncertowa płyta Joe Strummer and The Mescaleros pozostanie wydawnictwem niszowym, a szkoda, bo bez cienia wątpliwości można umieścić ją na półce, gdzieś pomiędzy największymi rockowymi albumami koncertowymi, przy jednoczesnym braku najmniejszych aspiracji do zdobycia tytułu.

Na szesnaście utworów, które miała okazję usłyszeć publiczność tamtego wieczoru, złożyły się kawałki z repertuaru Strummera, przeplatane numerami The Clash. Joe Strummer zawsze szedł pod prąd. I chociaż przecież mógł, nie sięgnął po żaden z ponadczasowych hitów The Clash, w rodzaju „London Calling”, „Rock The Casbah”, czy „Should I Stay Or Should I Go”. To byłoby zbyt proste i oczywiste. Własny repertuar ozdobił „Rudie Can’t Fail”, „(White Man) In Hammersmith Palais” oraz, przeniesionymi do świata rocka przez punkową załogę, utworami innych wykonawców („Police and Thieves”, „Police on My Back”, „I Fought the Law”).

Dwa z zaprezentowanych utworów, „Coma Girl” i „Get Down Moses”, pochodziły z niewydanego jeszcze albumu. Pozostałe godnie reprezentowały płyty nagrane przez wokalistę z The Mescaleros, dając im na żywo więcej przestrzeni. Świetnie słychać to w „Tony Adams” z debiutu, którego końcówkę dominuje partia saksofonu. Schowana gdzieś głęboko w studyjnym oryginale, tu, dodatkowo rozimprowizowana, lśni pełnym blaskiem.

Wszystko to jest wystarczającą zachętą, by sięgnąć po „Live at Acton Town Hall”, ale najlepsze dostajemy, jak zwykle, na samym końcu. Na scenie pojawia się gość, którego podobno na widowni się spodziewano. Mick Jones dołącza do Strummera i razem wykonują trzy utwory z repertuaru The Clash. Najpierw dziesięciominutowa wersja „Bankrobber”. Nie ma wśród wykonawców rockowych kogoś, kto miałby lepsze papiery na granie reggae, niż Strummer i Jones. Nieraz przekonywali o tym w dawnych czasach, przekonali i tym razem. Chwile, gdy gitarzysta dośpiewuje swoje partie wywołują dreszcze. Bez wątpienia to jedno z najlepszych wykonań utworu, jakie zarejestrowano. Z kolei moc, z jaką panowie zagrali „White Riot” i kończący występ „London’s Burning”, po latach wywołuje w słuchaczu uczucie żalu. Może jednak nie trzeba było podchodzić do własnej legendy tak radykalnie, może trzeba było jeszcze raz stanąć na scenie i pokazać światu, że punk rock żyje? Tak, jak zrobili to muzycy The Sex Pistols. Jedno jest pewne, obciachu by nie było.