Mroczne pożądanie, czyli historia Noir Désir, cz. 1.

Zlepek słów „francuski zespół rockowy” z gruntu umiejscawia artystów na marginesie gatunku, zdominowanego przez twórców anglosaskich. Scena muzyczna nad Sekwaną ma swoją specyfikę. Język Moliera dla słuchacza spoza kręgu frankofońskiego okazuje się często ograniczeniem nie do pokonania, choć bywa też magnesem. We Francji sukcesy najczęściej odnoszą wykonawcy specjalizujący się w chansons, a interesujący wykonawca rockowy trafia się sporadycznie. Sytuację znakomicie unaocznia lokalna edycja magazynu Rolling Stone, w której swego czasu opublikowano ranking stu najlepszych rockowych płyt wszech czasów. Analiza starannie wyselekcjonowanych przez periodyk tytułów pozwala na konstatację, iż nawet zestawienie podstawowej setki nastręcza sporych problemów, bo płyty „Histoire de Melody Nelson” Serge’a Gainsbourga, „The Virgin Suicides” Air, czy „Clandestino” Manu Chao, w równym stopniu łączy wysoka wartość artystyczna, co kłopoty z trwałym powiązaniem z rockiem. Zupełnie już jednak nie dziwi, że w podsumowaniu znalazł się każdy z sześciu studyjnych albumów Noir Désir, zespołu, którego pozycję w dziejach nie tylko francuskiego, ale i światowego, rocka trudno kwestionować.

Pojawienie się Noir Désir przyrównać można do wielkiego wybuchu, choć skala i skutki zdarzenia ujawniły się z pewnym opóźnieniem. Bertrand Cantat i Serge Teyssot-Gay poznali się w 1981 roku w liceum Saint-Genès w Bordeaux. Chwilę później dołączyli do nich Denis Barthe i Fréderic Vidalenc. Zafascynowani muzyką nastolatkowie postanowili założyć zespół. Wśród młodzieńczych fascynacji, obok wszechobecnego wówczas punk rocka, znajdowali się zarówno The Doors i Neil Young, jak i Edith Piaf, czy Brel. Zanim muzycy dotarli do studia zyskali lokalną sławę żywiołowego i bezkompromisowego zespołu koncertowego.

Wydany własnym sumptem minialbum zatytułowany „Où veux tu qu’je r’garde?” [1987] wypełnia muzyka przesiąknięta duchem postpunku, spokojnie mieszcząca się gdzieś pomiędzy wczesnymi, surowymi, dokonaniami The Cure, atmosferycznym Echo and The Bunnyman, czy bardziej odtwórczym, acz nie mniej porywającym, The Bolshoi. Najpełniejszym blaskiem lśnią wściekły, nomen omen, „La Rage” i pełen niepokoju „Pyromane”. I mimo, że produkcja Theo Hakoli utworom nieco zaszkodziła, to jednak wyraźnie słychać, że Noir Désir na debiucie jest zespołem początkującym wyłącznie z nazwy. Zgranie i świadomość własnej mocy sprawiły, że „Où veux tu qu’je r’garde?” odpaliło lont na tyle krótki, że o powstrzymaniu eksplozji nie mogło być już mowy.

Miarą powodzenia niezależnego wydawnictwa nigdy nie jest osiągnięty nakład. O sukcesie można mówić wtedy, gdy duże wytwórnie nie chcą dopuścić do sytuacji, gdy konkurencja sprzątnie im sprzed nosa dobrze rokującego wykonawcę. Taki scenariusz stał się udziałem Noir Désir. Po premierze „Où veux tu qu’je r’garde?” grupa udała się na krótkie tournée po Quebecu, francuskojęzycznej prowincji Kanady, tymczasem płyta w ciągu dwóch miesięcy rozeszła się w pięciu tysiącach egzemplarzy. Stosunkowo niewiele, ale wystarczająco dużo, by włodarze Barclays, legendarnego francuskiego labela, dostrzegli potencjał drzemiący w zespole. Dla Noir Désir kontrakt na nagranie trzech albumów studyjnych oznaczał szansę na zaprezentowanie się szerokiej publiczności. Pierwszą ku temu okazją była zarejestrowana pod koniec 1988 roku, w studiu ICP w Brukseli, płyta zatytułowana „Veuillez rendre l’âme (à qui elle appartient)” [1989].

Na pierwszym pełnowymiarowym albumie Noir Désir kontynują drogę obraną na wcześniejszych nagraniach, poszerzając instrumentarium jedynie o smyczki („What I Need”, „Le Fleuve”, „The Wound”). Klarowne brzmienie osadzone mocno w estetyce postpunkowej tym razem nie odziera muzyki z ekspresji, jak miało to miejsce na debiucie. Mocne otwarcie za sprawą „A L’Arierre Des Taxis” tonuje szantowy „Aux Sombres Heros De L’amer”, w którym pojawia się charakterystyczna harmonijka Cantata. Narastający rytm „Le Fleuve” wprowadza posępny klimat, by za chwilę przejść do elektrycznego folku („What I Need”), z kolei „Sweet Mary” niesie fortepian, przy którym w studiu zasiadł Serge Teyssot-Gay. Utwór kończy się po niecałych dwóch minutach, gdy dźwięki zaczynają przyjmować postać jazzowej improwizacji, a Cantat przechodzi w schizofreniczny zaśpiew. Ostatnim elementem wciąż kształtującego się stylu Noir Désir są refleksy mistycznej aury roztaczanej wokół siebie przez Jima Morrisona dwie dekady wcześniej („La Chaleur”, „Joey I”).

„Veuillez rendre l’âme (à qui elle appartient)” słusznie uważana jest za jedno z największych osiągnięć francuskiego rocka lat 80. Zdobyty przez Noir Désir w pierwszym okresie działalności status artysty niezależnego łatwo było roztrwonić wchodząc do głównego nurtu. Muzycy zespołu postanowili jednak połączyć ze sobą te dwa przeciwstawne światy. Wydając album w dużej wytwórni jednocześnie ograniczyli do minimum działania promocyjne. Takie postępowanie mogło wzbudzić niezadowolenie wydawcy, nawet jeśli płyta pokryła się złotem. Patrząc na późniejsze wydarzenia trzeba jednak stanąć po stronie zespołu, którego postawa zaowocowała wiarygodnością w oczach słuchaczy i większym, niż zwykle, przywiązaniem publiczności. Tym bardziej, że na początku lat 90. świat muzyki rockowej czekał przewrót. Nadchodził czas buntowników, outsiderów, dla których blichtr, przepych i natapirowane fryzury były wszystkim tym, przeciwko czemu występowali. W kotle z muzyką alternatywną wrzało od jakiegoś czasu, palnik już wcześniej zalała kipiącą woda, potrzebna była tylko iskra.

= = = = =

Artykuł pierwotnie ukazał się w Magazynie „LIZARD”, nr 43/2021.