Winylowe reedycje „Maanam” / „O!” [Pomaton, 2015]
Właśnie w Trójce skończyła się audycja, w której zaprezentowano wyniki plebiscytu na 100 najlepszych, zdaniem słuchaczy, piosenek Maanamu. Na szczycie znalazł się „Krakowski spleen” z płyty „Nocny patrol”. Utwór przepiękny, ale przyznam szczerze, że nie umieściłbym go na szczycie mojego zestawienia. Gdybym prowadził sklep z winylami i miał kolegów, jak ci z książki i filmu „High fidelity”, na pytanie o pięć najlepszych utworów Maanamu odpowiedziałbym:
1. „Pałac (na piasku)”.
2. „Kocham Cię, kochanie moje”.
3. „Lucciola”.
4. „Lipstick on the Glass”.
5. „Nocny patrol”.
Mój faworyt ostatecznie wylądował w trójkowym zestawieniu na 44. pozycji, ale nie czuję się poszkodowany, bo wysłuchanie tych stu utworów uświadomiło mi, po raz kolejny, jak wielkim i ważnym dla polskiego rocka zespołem był Maanam. Wielu dziś o tym zapomina, tymczasem w latach 80. mieliśmy dwóch wykonawców światowego formatu, Republikę i właśnie Maanam. I śmiem twierdzić, że w polskiej muzyce rockowej do dziś nie pojawił się żaden wykonawca, który mógłby równać się z tymi dwoma. Mało tego, oni sami tak wysoko ustawili poprzeczkę, że w późniejszym okresie działalności, od roku 1991, nie wznieśli się już ponad jej poziom.
Wartość artystyczna Maanamu to, z jednej strony, muzyka, a z drugiej, przepiękne, często poetyckie, teksty Kory. Tak niesamowicie o miłości potrafił jeszcze pisać Grzegorz Ciechowski. Podobnie jak on, Kora odnosiła się, w mniej lub bardziej zawoalowany sposób, do otaczającej ją ponurej rzeczywistości. Wielkość jej tekstów uwidacznia się jeszcze bardziej, jeśli zestawimy je z solową twórczością Marka Jackowskiego. Nie twierdzę, że oprawa słowna śpiewanych przez niego piosenek jest zła, ale „Oprócz błękitnego nieba” i „W życiu trzeba zawsze wolnym być” mogą aspirować, co najwyżej, do miana dzieł bezpretensjonalnych, choć genialnych w swojej prostocie.
Pierwsze wydawnictwa Maanamu to kopalnia ponadczasowych przebojów rockowych. „Maanam” otwiera „Stoję, stoję”, stanowiący swego rodzaju deklarację. W zestawieniu z pozostałymi piosenkami wypada jeszcze dość niezgrabnie, ale później jest już szybko i rockowo. „Boskie Buenos” stanowi kanon rodzimej muzyki rozrywkowej, a to samo można powiedzieć jeszcze o „Karuzeli marzeń”, „Żądzy pieniądza”, czy „Szarych mirażach”. Maanam na pierwszej płycie w pełni zdefiniował własny styl. Słychać na niej wszystkie dźwięki, które kojarzyć się będą z zespołem przez resztę kariery. Porównując jednak debiut z późniejszymi krążkami, uwagę zwraca pozytywna energia bijąca z muzyki. Nie zmienia tego nawet refleksyjny „Szał niebieskich ciał”, jedyny spokojny fragment płyty. Paradoksalnie, ten radosny klimat sprawia, że płyta ta nigdy nie należała do moich ulubionych, choć każdy z utworów, które na nią trafiły mógłby spokojnie znaleźć się na składance największych przebojów i trudno przecenić jej znaczenie dla rodzimej sceny.
Na kolejnym albumie, zatytułowanym „O!”, znalazło się kilka utworów, które z powodzeniem mogłyby poszerzyć repertuar pierwszego, jak „O! Nie rób tyle hałasu”, czy „Paranoja jest goła”, dynamiką i przebojowością dorównujące najlepszym fragmentom debiutu. O klimacie płyty przesądzają jednak takie utwory jak „Parada słoni i róża”, „Jest już późno piszę bzdury” i przede wszystkim „Die Grenze”. Działający na wyobraźnię tekst Kory sprawia, że izolacja Polski z czasów stanu wojennego staje się namacalna nawet dzisiaj, a „mury, zasieki, zapory” jednoznacznie kojarzą się z podzielonym Berlinem. Całości dopełnia obłędne, przytłaczające, solo na trąbce w wykonaniu Tomasza Stańki, przechodzące w samodzielną miniaturę zatytułowaną „Zwierzę”. W powietrzu unosi się zapach geniuszu, ale kulminacyjnym momentem płyty jest „Pałac (na piasku)”, łączący w sobie dynamikę i mrok z wieloznacznym tekstem, którego interpretację ogranicza wyłącznie wydolność wyobraźni słuchacza.
Na atmosferę „Maanam” i „O!” z pewnością wpływ miał czas, w którym płyty powstawały. „Maanam” nagrywany był na przełomie sierpnia i września 1980 r. Najwyraźniej muzykom udzielił się nastrój wydarzeń politycznych w kraju, które pozwalały z odrobiną optymizmu spoglądać w przyszłość. Praca nad „O!” z kolei przypadła na jeden z najbardziej mrocznych okresów w powojennej Polsce. Zespół wszedł do studia Teatru STU w Krakowie niecałe dwa miesiące po wprowadzeniu stanu wojennego. Była sroga zima, godzina policyjna, patrole na ulicach i to wszystko razem wzięte wyczuwa się w każdym dźwięku płynącym z głośników.
Muzyka z pierwszych albumów Maanamu broni się po latach. W przeciwieństwie do wielu polskich produkcji z tamtego okresu, nie zestarzała się w najmniejszym stopniu. Zadecydowały o tym ponadczasowe teksty Kory („Żądza pieniądza” wręcz zyskała z czasem na aktualności) i brzmienie, które nie jest archaiczne, nawet jeśli zdajemy sobie sprawę, że dziś produkcja wyglądałaby nieco inaczej.
Nie wiem dlaczego wydawca kazał czekać na winylowe reedycje aż tak długo, ponieważ czarny krążek jest jedynym nośnikiem, z jakiego powinniśmy słuchać Maanamu. Do płyt wprawdzie nie dołączono kodu do ściągnięcia muzyki w wersji cyfrowej, ale trudno sobie wyobrazić, żeby jakikolwiek ich nabywca nie dysponował już wcześniej innym nośnikiem.