Dominik Nicolas „La Beaute de l’Idee”

Dominik Nicolas to postać z jednej strony dobrze znana, a z drugiej, chyba kompletnie zapomniana. Współzałożyciel i kompozytor Indochine, megagwiazdy francuskiej sceny rockowej. Jest autorem ponadczasowych przebojów z pierwszego okresu działalności, zamkniętego jego odejściem z zespołu w 1994 roku. Nie tracąc kontaktu z muzyką, Dominik Nicolas wycofał się wtedy z nurtu rockowego, skupiając się na muzyce do filmów dokumentalnych i reklam.

Po ponad dwudziestu latach od wydania ostatniego z udziałem Dominika Nicolasa albumu Indochine, „Un jour dans notre vie”, gitarzysta przypomina o sobie wydaną w tym roku płytą, zatytułowaną „La Beaute de l’Idee”. Pojawia się od razu pytanie o sens powrotu po tylu latach. Pomimo wciąż niewiarygodnej popularności Indochine, wydaje się wręcz nieprawdopodobne, aby „La Beaute de l’Idee” skorzystała z niej w jakikolwiek sposób. Minęło zbyt wiele czasu. Jeśli zatem, zdając sobie z tego sprawę, Dominik Nicolas nagrał tę płytę dla własnej przyjemności, tym bardziej należy po nią sięgnąć, aby przekonać się, co muzyk ma jeszcze do powiedzenia.

Nagrania pozbawione są muzycznych fajerwerków, charakteryzują się oszczędną produkcją i, momentami dominującym, brzmieniem automatu perkusyjnego. Mnóstwo w nich odniesień do Indochine, oczywiście tego sprzed 20. lat. Efekt gitarowy użyty w „Underground” przenosi nas do roku 1987, gdy Indochine płytą „7000 Danses” udali się w rejony nieco bardziej rockowe. Te same dźwięki słychać w „La Balancoire” i „Dis comme moi”, w którym echem odbijają się jeszcze orientalne motywy znane z trzech pierwszych płyt zespołu. Nie brakuje też nowinek, ale skojarzenia z pierwszą grupą gitarzysty są tak silne, że trudno się od nich uwolnić. Apogeum podróży do przeszłości słychać w przedostatnim utworze zatytułowanym „Une ville sans neon”, który jest muzycznym kolażem wszystkiego, co przed laty eksploatowało Indochine. Dominik Nicolas był tu o krok od sparodiowania samego siebie, ale jakimś cudem udało mu się tego uniknąć.

Nie wiem, czy można czynić artyście zarzut z powrotu do korzeni. Z jednej strony, to on był muzyczną siłą napędową pierwszego wcielenia Indochine, a z drugiej, muzyczny świat poszedł do przodu, czego Dominik Nicolas zdaje się nie dostrzega. Płyta zasługuje na miano jednego z najbardziej bezpretensjonalnych albumów roku. Sam muzyk w wywiadach podkreśla, że jego celem było nagranie płyty mieszczącej się gdzieś na pograniczu popu i rocka. Jeśli był to jedyny cel, to został w pełni osiągnięty. Płyty zwyczajnie da się słuchać, ale za jakiś czas o niej zapomnimy i stanie się ona jedynie ciekawostką dla fanów Indochine. I problemem nie jest wcale słabość kompozycji, czy wykonania, ale beznamiętny głos Dominika Nicolasa. Tak to już czasami jest, że o sile zespołu stanowi suma osobowości poszczególnych jego członków, nawet gdy niektórzy z nich mają mniejszy wkład w kompozycje. Na „La Beaute de l’Idee” zabrakło kluczowego pierwiastka w postaci Nicolasa Sirkisa. Jego charyzma i głos z pewnością tchnęłyby w muzykę z „La Beaute de l’Idee” więcej życia, a taki „Mon reve” mógłby okazać się perełką. O tym już się jednak nie przekonamy.

Płyta ukazała się również na winylu, z możliwością pobrania plików w formacie mp3 ze strony sklepu internetowego, rzecz jasna francuskiego.

liberte-egalite-fraternite