Pearl Jam „Let’s Play Two”
„The first time you walk into Wrigley Field, it’s like stepping into Oz” – mówi Eddie Vedder w trailerze najnowszego filmu Pearl Jam, zatytułowanego „Let’s Play Two”. W najbliższą środę (4 października) koncert wyświetlą wybrane kina w Polsce. Tymczasem, jeszcze przed wejściem obrazu na ekrany, posłuchać można ścieżki dźwiękowej, zawierającej zbiór utworów wykonanych przez zespół w trakcie dwóch ubiegłorocznych występów na Wrigley Field w Chicago, baseballowym stadionie będącym siedzibą uwielbianych przez Eddiego Veddera Chicago Cubs.
„Let’s Play Two” to trzecia koncertowa płyta w podstawowej dyskografii Pearl Jam. W podstawowej, bo wszyscy śledzący karierę zespołu z większym zaangażowaniem wiedzą, że od 17. lat zespół wydaje oficjalne bootlegi, dzięki którym posłuchać można niemal każdego koncertu zagranego w tym okresie. Nawet wybiórcze zapoznanie się z przepastnym koncertowym archiwum pokazuje, jak niezwykłym i wyjątkowym zespołem jest Pearl Jam. Wybierając się na koncert pozycje w setliście można wyłącznie obstawiać. Nigdy nie wiadomo, co zagrają. To dlatego Pearl Jam jest jednym z tych zespołów, za którymi warto ruszyć w trasę. Nawet, jeśli w swym podejściu do koncertowania nie są jedyni, to, z pewnością, należą do bardzo wąskiego grona artystów rockowych. Najbardziej jaskrawym przykładem przyjętej filozofii jest wydany w 2009 roku box zawierający cztery koncerty w zamykanej na zawsze hali Spectrum w Philadelphii. Pearl Jam wykonali wówczas ponad 100 różnych utworów.
Powyższe zjawisko, w o połowę mniejszej skali, miało również miejsce w trakcie dwóch wieczorów na Wrigley Field. Dwa koncerty, ponad ponad sześćdziesiąt piosenek. Obok największych przebojów, jak „Better Man”, „Jeremy”, „Alive”, czy „Even Flow”, mniej znane, jak „Sad”, czy „I Got Id”, i covery, m.in. Pink Floyd („Comfortably Numb” i „Interstellar Overdrive”), Ramones („I Believe in Miracles”), Boba Dylana („Masters of War”), czy The Beatles („Rain”). Jaki zatem sens ma wydawanie płyty koncertowej z zestawem siedemnastu kawałków, jakie możemy zobaczyć na ekranie? Nie mam pojęcia.
Koncertowe płyty zawierające fragmenty występów, nawet jeśli są one obszerne, to profanacja, zaprzeczenie idei rockowego koncertu. Kto idzie na część koncertu albo wychodzi przed jego końcem? Założeniem rejestracji spektaklu na żywo powinno być przeniesienie widza pod scenę. Koncertówka zawierająca wyłącznie dźwięk ma natomiast służyć odkręceniu wzmacniacza na maxa i wskoczeniu na kanapę z rakietą tenisową. „Let’s Play Two” nadaje się do tego w ograniczonym zakresie. I to nie tylko ze względu na okrojony charakter płyty. Ma ona jeszcze jedną cechę, która doprowadza mnie do szału na płytach nagranych na żywo – wyciszenia między utworami. To jak stosunek wielokrotnie przerywany, przecież można było to zgrabnie zmiksować, by cieszyć się muzyką do końca. Inną kwestią jest kolejność utworów. Eddie Vedder, bo on w największym stopniu odpowiada za setlisty, przywiązuje do niej niezwykłą wagę, bo set musi mieć swoją dramaturgię. Jestem pewien, że każdy fan Pearl Jam zgodzi się ze mną, że wrzucenie „Release”, jako czwartego kawałka od końca to spora pomyłka. Przecież to nie przypadek, że 20 sierpnia ubiegłego roku utwór ten wybrzmiał na początku koncertu, zaraz po „Low Light”. A „I’ve Got a Feeling” The Beatles? Jakże inaczej musiał zabrzmieć na żywo po zagranych chwilę wcześniej „Rockin’ In The Free World” i „Yellow Ledbetter”. Wielka szkoda, że Pearl Jam nie pokusili się o wydanie jednego, całego koncertu. Nie wiem, co stało na przeszkodzie w wypuszczeniu DVD podobnego „Live at The Garden”, filmu nagranego kilkanaście lat temu w nowojorskiej Madison Square Garden.
Trochę marudzę, ale to dlatego, że Pearl Jam to największy rockowy zespół, jaki powstał po 1990 roku. Pięknie się starzeją, z wielką klasą. O muzyce z „Let’s Play Two” na razie nie wspominam, przyjdzie na to jeszcze czas. W środę pędzę do kina, a wydany właśnie soundtrack traktuję wyłącznie jako formę zapowiedzi listopadowej premiery bootlegów zawierających koncerty z Wrigley Field bez cięć, przesunięć i wyciszeń.