Apteka @ Spiżarnia, Legnica, 24.02.2018
W sobotni wieczór w legnickiej Spiżarni po raz kolejny pojawiła się Apteka. Niestety, nie zdążyłem na pierwszy z supportów, legnicki band występujący pod mało wpadającym w ucho szyldem Studiowałem Mapę Krowy. Ostatnie dwa utwory, które miałem okazję usłyszeć, uspokoiły mnie, przynajmniej co do nazwy. Z zaangażowanymi tekstami i nie do końca przystępną muzyką, zespół i tak nie ma szans na występ w telewizji śniadaniowej, więc niech się nazywa, jak chce. Spóźnialstwo pozostawiło we mnie uczucie lekkiego żalu, bo, mimo że przyszedłem w zasadzie tylko na Aptekę, mała próbka krowiej kartografii zaostrzyła apetyt na większy kawałek mięsa.
Drugim rozgrzewaczem był Układ S.I. z Wrocławia. I tu muszę powiedzieć, że zostałem równie pozytywnie zaskoczony, co w przypadku teoretyków rzeźniczego fachu. Już skład był intrygujący, bo zespół składał się z obsługującego sampler, rapującego, wokalisty, basisty i perkusisty. Nie mniej ciekawa okazała się muzyka. Hybryda rapu i rocka w wykonaniu Wrocławian to bardzo udana próba wyjścia poza schematy obu gatunków. Ciekawie było również od strony wizualnej. Basista przez cały koncert grał w naciągniętej na głowę masce króliczka, co, z pewnością, spodobałoby się mojej córce, gdybym tego wieczoru zabrał ją do klubu. Córki oczywiście nie zabrałem, bo nie zamierzałem się tłumaczyć ośmiolatce z niecenzuralnego słownictwa używanego przez frontmana Apteki.
Główna gwiazda wieczoru pojawiła się na scenie dopiero o 22:00. Kodym wspomagał się prawdopodobnie substancjami wpływającymi negatywnie na część układu nerwowego odpowiadającego za aparat mowy, bo, zanim zaczął grać, z trudem udawało mu się przemówić do publiczności. Co ciekawe, mniej przeszkadzało mu to w graniu i śpiewaniu.
Apteka na żywo to jeden z najlepszych polskich zespołów rockowych. W sobotę wykonała półtoragodzinny set złożony z największych przebojów. Utwory w zdecydowanej większości pochodziły z pierwszych płyt grupy, ale nie sądzę, by zebranej w Spiżarni publiczności miało to przeszkadzać. Wybrzmiały między innymi „Amfetamina haszysz morfina”, „Wiesz”, „Fast Food”, „Menda”, „Chłopcy i dziewczyny”, ale także farmaceutyczna wersja „Korowodu” Marka Grechuty i instrumentalna „Gdynia nocą”. Nie zabrakło improwizacji rozciągających niektóre kawałki do większych rozmiarów. Organiczne brzmienie kodymowego Gretscha zespolonego z mocą Marshalli dawało piorunujący efekt, tym bardziej, że dźwięk tego wieczoru był zaskakująco dobry. Znakomitym wsparciem lidera była sekcja rytmiczna trzymająca całość w ryzach.
Apteka od lat niczym nie zaskakuje, ale chyba nikt już od zespołu tego nie oczekuje. Jeśli tylko mógłbym coś zasugerować, to rezygnację przez Kodyma z konferansjerki. Przynajmniej w pierwszej połowie koncertu, zanim uda mu się nieco odparować.