Ament „Heaven/Hell”
Jeff Ament jest basistą Pearl Jam, ale to krótkie stwierdzenie nie załatwia sprawy, bo, wyciągając muzyka przed nawias jednego z największych rockowych zespołów świata, wspomnieć również trzeba, że był on członkiem grup Green River, Mother Love Bone, Temple of The Dog, Derenged Diction, Tres MTS, RNDM i Three Fish. Niektóre ze wspomnianych projektów były zespołami, w których Ament grał pierwsze skrzypce, w innych, skupiony na rytmie, podporządkowywał się cudzej wizji artystycznej. To właśnie dzięki temu dyskografia Jeffa Amenta charakteryzuje się różnorodnością, na której przeciwległych biegunach znajdują się psychodeliczne plamy Three Fish i punkowy łomot Derenged Diction.
W zeszłym tygodniu premierę miała trzecia solowa płyta Jeffa Amenta, tym razem sygnowana wyłącznie nazwiskiem, zatytułowana „Heaven/Hell”. Ukazała się bez większego rozgłosu, w internecie promowana teledyskiem do „Safe In The Car”. Ten przesiąknięty do szpiku kości twórczością Jacka White’a utwór nie jest reprezentatywny dla całego albumu. Sposób śpiewania, pogłos nałożony na wokal, riff oraz brzmienie klawiszy odruchowo kierują myśli słuchacza w stronę The Dead Weather, tymczasem w pozostałych utworach Ament eksploruje zupełnie odmienne rejony.
W otwierającym album „The Noise, The Noise” słychać wyraźny wpływ Killing Joke. Pierwszoplanowym instrumentem jest oczywiście bas. Słuchając „The Door” trudno oprzeć się wrażeniu, że koszulka, w której Jeff Ament został uwieczniony na „Let’s Play Two” była swego rodzaju deklaracją. Postpunkowa przestrzeń The Cult z okresu „Love” połączona z mocniejszym uderzeniem to elementy świetnie do siebie pasujące, o czym nieraz przekonywali Editors. Również Jeff Ament wyśmienicie czuje się w podobnym klimacie. O dziwo, bardziej rockowy „Safe in The Car” nie psuje wprowadzonego otwierającymi płytę utworami nastroju, robią to dopiero dwa kolejne kawałki. „Hyperphagia” najlepiej odnalazłaby się na jednym z albumów Three Fish. Dominują w niej smyczki, przez które nieśmiało przebija się czasem sekcja rytmiczna. Z kolei „Drugs” jest melorecytacją na tle kosmicznych klawiszy, która poprzez psychodeliczny chaos w środkowej części podąża ku niespokojniej kakofonicznej końcówce.
Na właściwe tory album wraca w „Moment of Impact”. Nie tylko muzyka przywołuje natychmiast na myśl Joy Division i New Order, bo śpiew Jeffa Amenta do złudzenia przypomina Bernarda Sumnera. Co ciekawe, harmonie wokalne w nie mniejszym stopniu mogą się kojarzyć z wczesną twórczością Depeche Mode. W tym mrocznym nieco towarzystwie dziwnie zaskakująco wypada „Somewhere”. Zaskakująco, bo to utwór z okolic radosnego i pełnego energii Supergrass.
Muzyczna scena Seattle zawsze obfitowała w poboczne projekty muzyków znanych z flagowych zespołów, wybijających się ponad przeciętną dzięki wokalistom obdarzonym niezwykłymi głosami. Na tym tle, w stosunku do „Heaven/Hell” sformułować można tylko dwa zarzuty. Po pierwsze, Jeff Ament mógł dopuścić do pracy nad płytą innych muzyków, po drugie, obowiązki wokalisty mógł powierzyć komuś, kto bardziej się do tego nadaje. Z pewnością muzyka sporo na tym by zyskała, choć zdaję sobie sprawę, że przecież nie taki był zamiar.
Ocena: 5/10
Playlista: „The Noise, The Noise” / „The Door” / „Safe In The Car” / „Moment Of Impact” / „Somewhere”
Dobry, acz tylko dobry.
Dziękuję za komentarz. Zgadzam się w pełni.