Mudhoney „Digital Garbage”
Panuje powszechne przekonanie, że ostatnim grunge’owym zespołem, który pozostał przy życiu, jest Pearl Jam. Przekonanie to jest błędne. Pearl Jam wyrósł wprawdzie w początkach lat 90. na muzycznej scenie północno-zachodniego krańca Stanów Zjednoczonych i faktycznie, jako jeden z niewielu zespołów, przetrwał do czasów obecnych, ale z grunge’em ma już niewiele wspólnego. Muzyka Eddiego Veddera i spółki dzisiaj to rock dla przedstawicieli klasy średniej, których stać na bilety i podróże do miejsc niezbyt często granych przez zespół koncertów. Ostatnim grunge’owym zespołem jest MUDHONEY.
Zespół funkcjonuje poza mainstreamem, z którym przygodę zakończył albumem „Tommorow Hit Today”. Mudhoney do mainstreamu nie pasowali, a mainstream nie pasował do Mudhoney. Nawet w czasach eksplozji grunge’u szczytem komercyjnego sukcesu grupy była sprzedaż 150.000 egzemplarzy „Piece of Cake”. Później było już tylko gorzej, oczywiście pozostając przy pieniądzu, jako mierniku sukcesu. W 2002 roku, albumem „Since We’ve Become Translucent”, Mudhoney powrócili pod skrzydła Sub-Pop i od tego momentu regularnie wydają płyty, wciąż pozostając, jak pod koniec lat 80., wizytówką wytwórni.
Mudhoney już pierwszym singlem zdefiniowali swój muzyczny styl, serwując słuchaczom mieszankę garażowego rocka i punka z różnego rodzaju naleciałościami. Od surf rocka, poprzez blues i muzykę bliską R.E.M. Mudhoney są jak Ramones, AC/DC i Iron Maiden, trudno pomylić ich z kimś innym. Złośliwi twierdzą, że to zespół grający na okrągło ten sam utwór. I pewnie mają rację, ale przecież nie każdy musi być eksperymentatorem. W przypadku tego rodzaju wykonawców o jakości albumu nie przesądza zapuszczanie się na nowe muzyczne terytoria, ale siła witalna utworów. Z tym Mudhoney, niestety, w ostatnich latach mieli problem. Na każdej z poprzednich płyt nagranych dla Sub-Pop można znaleźć świetne utwory, ale w całości albumy nie porywały. Tym razem, w końcu, jest inaczej.
Na ukazującej się za tydzień dziesiątej studyjnej płycie Mudhoney, zatytułowanej „Digital Garbage”, zespół prezentuje się w wyśmienitej formie. Stosując doskonale znane od lat patenty, odzyskał świeżość i radość grania. Mudhoney na nowej płycie są jak skoczek narciarski, który odnosił kiedyś sukcesy, ale dopiero teraz odblokował się psychicznie po latach niemocy. Myślę, że niewiele przesadzę, jeśli umieszczę „Digital Garbage” w towarzystwie najlepszych albumów grupy. I dalej nie ma sensu się rozpisywać, bo wątpię, by czytał to ktoś, kto nigdy o Mudhoney nie słyszał. Tych, którzy kiedyś ich lubili, ale później o zespole Marka Arma zapomnieli, zachęcam natomiast do sięgnięcia po „Digital Garbage”. Zapewniam, że radości nie będzie końca.