Vinyl Top 20 / Luty 2019
1. Rival Sons „Feral Roots” (2019)
2. Midnight Oil „Armistice Day: Live at The Domain, Sydney”
3. I. Brown „Ripples” (2019)
4. Electric Light Orchestra „A New World Record”
5. D. Matthews Band „Stand Up”
6. Oasis „MTV Unplugged”
7. AC/DC „Flick Of The Switch”
8. Pink Floyd „Animals”
9. Band Of Horses „Everything All The Time”
10. U2 „U22”
11. Boston „Boston”
12. AC/DC „Highway To Hell”
13. Pink Floyd „The Division Bell”
14. Queen „The Miracle”
15. The Clash „From Here To Eternity Live”
16. Soundtrack „Backbeat”
17. Pearl Jam „Lost Dogs”
18. Led Zeppelin „IV”
19. Soundtrack „Blues Brothers”
20. Fun Lovin’ Cryminals „Another Mimosa” (2019)
Midnight Oil, zespół jednego przeboju, ze świadomości przeciętnego słuchacza zniknął trzy dekady temu. W rzeczywistości od rozpadu grupy minęło tylko niecałe dwadzieścia lat. Trasę koncertową po reaktywacji podsumowuje wydany pod koniec ubiegłego roku „Armistice Day: Live at The Domain, Sydney”. Do oglądania i słuchania, choć w wersji audio z lepszą tracklistą. Polecam tę płytę wszystkim, którym nie chce się zagłębiać w całą dyskografię grupy. Każdy z wykonanych na żywo utworów, nawet jeśli nie był, to spokojnie mógłby być wielkim przebojem. W dodatku Midnight Oil prezentują się po latach w wybornej wręcz formie.
Koncert Rival Sons mnie ominął, choć bilet się nie zmarnował. Obejrzałem w sieci występ zespołu w Paryżu. Amatorskie nagranie, kamera w jednym miejscu, ale i tak wyglądało to nieźle. Myślę, że mam czego żałować, może tylko Jay Buchanan mógłby nieco popracować nad kontaktem z publicznością. Nawet zagadując ze sceny w języku Molière’a ciągle wytwarza spory dystans.
Miejsce na podium należy się jeszcze Ianowi Brownowi. Tęsknota za The Stone Roses wciąż jest wielka, ale „Ripples” świetnie łagodzi jej najbardziej przykre objawy.
W ramach powrotów do przeszłości sięgnąłem po Electric Light Orchestra. Kształtująca przed wieloma laty gusta muzyczne w Polsce radiowa Trójka sprawiła, że E.L.O. ma u nas status niemal kultowy. Patrząc jednak na dyskografię zespołu z Birmingham odnoszę wrażenie, że szczególnie docenianymi nad Wisłą albumami były te z drugiego okresu działalności, który rozpoczyna album „Out Of The Blue”. Tymczasem, to „A New World Record” należy uznać za kwintesencję stylu grupy wypracowanego na pierwszych płytach. W dodatku to album przepełniony przebojami.
Fun Lovin’ Cryminals wydali nową płytę, ale czy dzisiaj kogokolwiek to jeszcze interesuje? „Another Mimosa” już w tytule nawiązuje do wydanej przez zespół pod koniec XX w. składanki. Na „nowej wersji” otrzymujemy dziewięć coverów i dwa utwory Fun Lovin’ Criminals poddane liftingowi. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że płyta jest po prostu nudna. Do tego stopnia, że nawet zdeklarowani miłośnicy Nowojorczyków po kilku przesłuchaniach odłożą ją na półkę, by tam mogła w spokoju pokryć się grubą warstwą kurzu.
Wydana w 2014 roku płyta „We Will Reign” duetu The Last Internationale spodobała mi się na tyle, że po wydaną właśnie „Soul On Fire” sięgnąłem z nieukrywanym zaciekawieniem. Niestety, po kilkukrotnym odtworzeniu albumu stwierdziłem, że Delila Paz i towarzyszący jej Edgey Pires próbują upodobnić się do The Kills, co mocno przeszkadza mi w odbiorze. Szkoda, chociaż uczciwie powiem, że jeśli stylistyczne podobieństwo do Alison Mosshart komuś nie przeszkadza, to będzie zachwycony.
W jednym z wywiadów promujących „Five”, nowy album White Lies, jeden z muzyków stwierdził, że jest bardzo zdziwiony, że po dziesięciu latach grupa wciąż istnieje i nagrywa. Szczerze powiedziawszy, słuchając kolejnych płyt zespołu począwszy od „Big TV”, ja również jestem zdziwiony. Debiutancką płytą White Lies zaliczyli mocne wejście na rynek muzyczny. Ludzki organizm świetnie znosi prędkość, za to zabójcze okazuje się przyspieszenie. White Lies sprawiają dziś wrażenie producenckiego eksperymentu sprzed lat pozostawionego zupełnie bez opieki. Zespół dryfuje w przestrzeni muzycznej prędkością nadaną w przeszłości i „Five” tej sytuacji nie zmieni, bo choć w płycie osadzonej w brzmieniach lat 80. nie ma niczego złego, to brak energii i melodii na dłuższą metę jest wyniszczający.
Dziesięć lat minęło od wydania „Varshons”, płyty z coverami wykonywanymi przez The Lemonheads, czy też, bardziej precyzyjnie, przez korzystającego z marki zespołu jego lidera Evana Dando. „Varshons 2” przynosi kolejną dawkę cudzych kompozycji, wśród których znalazły się „Settled Down Like Rain” Jayhawks, „Things” Paula Westerberga i „Straight To You” Nicka Cave’a, by wymienić tych bardziej znanych autorów. „Varshons 2” to The Lemonheads, do którego większość fanów powinna być przyzwyczajona, jednak tym razem wahadełko stylistyczne przesunęło się w stronę country rocka, czego apogeum słychać w zamykającej płytę piosence „Take It Easy” z repertuaru The Eagles. Tu rocka jest już jak na lekarstwo.